Konrad T. Lewandowski „Perkalowy dybuk”

Konrad T. Lewandowski „Perkalowy dybuk”


Autor: Natalia Bilska

Z czym kojarzy mi się dwudziestolecie międzywojenne…? Przede wszystkim z poezją. Z wierszami spisywanymi pospiesznie na serwetkach, z „Ziemiańską”, Skamandrytami, filiżanką kawy i butelką wódki. Z dyskusjami do białego rana i  malarzem chuchającym w dłonie na którymś z warszawskich stryszków. Krótko mówiąc, moje (czy raczej, jak chcą niektórzy, mojsze) dwudziestolecie to epoka na lekkim rauszu, kolorowa, literacka i absolutnie nieprawdziwa – tutaj nawet rynsztoki pachną niczym ogrody Edenu, a wszystkie wady niepostrzeżenie przekształcają się w urocze niedoskonałostki! Oto potęga mitu.

Być może właśnie z tego powodu, ze względu na głęboko zakorzenioną miłość do zmitologizowanego międzywojnia, sięgnęłam po powieść Lewandowskiego, licząc na baśniową podróż w niedaleką przeszłość. I nie zawiodłam się, chociaż baśń – jak to z baśniami bywa – tym razem pokazała swoje gorzkie oblicze. Są kawiarnie, i owszem, są wiersze, ale Lewandowski prowadzi czytelnika także po miejskim bruku, odkrywając przed nim jedną mroczną tajemnicę za drugą. Ożywa Grzesiukowy świat warszawskich cwaniaczków, gdzie honor i „kosa” chodzą w parze, a policjant ma być przede wszystkim „charakterny” i nie narażać się na niebezpieczeństwo dintojry. Zostaje też przywołany klimat prozy Tyrmanda: układy, układziki, romanse, szemrane ulice i mafijne porachunki. W dodatku akcja przenosi się do miasta, które tylko w oczach zakochanego w nim Tuwima przypomina magiczny Bagdad – do kapitalistycznej, wielonarodowej, brudnej i wyjątkowo niebezpiecznej Łodzi.

Nadkomisarz Jerzy Drwęcki po raz kolejny musi zmierzyć się z trudną i delikatną sprawą – w niejasnych okolicznościach ginie jeden z jego ludzi. Trop prowadzi do Łodzi, więc policjant opuszcza żonę i nowo narodzonego potomka i na pewien czas przenosi się do miasta, słynącego ze świetnie zorganizowanej żydowskiej mafii. Szybko okazuje się, że miejscowej policji przyjazd stołecznego nadkomisarza wcale nie jest na rękę, za to  boss tutejszej mafii, Ślepy Maks, pali się do współpracy. Jerzy musi zdecydować, komu można zaufać, a komu lepiej patrzeć na ręce. W dodatku śledztwo z każdym dniem wikła się coraz bardziej: na światło dzienne wypływają (dosłownie i w przenośni) kolejne… trupy, ponieważ tajemniczy morderca wyprzedza o krok policję, mordując podejrzanych. A może krwawym mścicielem jest legendarny dybuk lub, jak twierdzi emerytowany rabin Herszel, demonica Lilith? Drwęcki nie wyklucza żadnej, nawet najmniej prawdopodobnej, ewentualności. Wspierany m.in. przez żydowskiego posterunkowego Froima Breslauera, przodownika Maciewicza, mafijnego „papugę” Biłyka i poetę Juliana Tuwima krok po kroku dociera do sedna tajemnicy. Prawda zaskoczy wszystkich. Szczególnie że wiąże się z solidną dawką szaleństwa, kabałą, podkową na sznurku i romantyczną aferą.

Przyznam się do zbrodni: nigdy wcześniej nie zetknęłam się z powieściami Konrada T. Lewandowskiego, więc Perkalowy dybuk to moje pierwsze spotkanie z nadkomisarzem Drwęckim i jego ludźmi. Pierwsze, ale z pewnością nie ostatnie, ponieważ ta proza, lekka, miejscami humorystyczna, a miejscami poważna i traktująca o poważnych problemach, niemal od razu mnie zaczarowała. To nie tyle kryminał retro, jak chce sam autor, ale raczej machina czasu, dzięki której mamy możliwość zajrzenia do Warszawy i Łodzi sprzed kilkudziesięciu lat. Wraz z bohaterami zwiedzamy historyczne miejsca, jak chociażby słynną „Ziemiańską”, spotykamy żyjących wówczas artystów, polityków, a nawet łotrzyków znanych z piosenek i legend miejskich. Wszystko jest tak prawdziwe, tak żywe i bliskie, że czytelnik bardzo szybko poddaje się mocy opowieści – od Perkalowego dybuka nie sposób się oderwać!

Moją uwagę zwrócił styl narracji, a przede wszystkim stylizacja, która współgra z historycznością prezentowanych obrazów. Inaczej wypowiadają się Żydzi, inaczej pochodzący z rodziny inteligenckiej Drwęcki, a jeszcze inaczej Maciewicz, prosty policjant z Mińska. Ta różnorodność sprawia, że dialogi nabierają wiarygodności, pozwalają wczuć się w atmosferę epoki. Nie można też zapominać o elementach humorystycznych, drobnych epizodach, które wprawdzie nie popychają historii naprzód, ale za to sprawiają czytelnikowi wiele radości i pozwalają spojrzeć na bohaterów jak na ludzi z krwi i kości. Mają oni swoje słabostki, czasami źle się czują, a kiedy indziej nie potrafią sobie poradzić z nalaniem herbaty do filiżanki. Opisywana przez Lewandowskiego afera kryminalna, jakkolwiek spójna i interesująca, wiele by straciła, gdyby nie quasi-historyczna i obyczajowa otoczka. Skojarzenie z Wrocławiem Krajewskiego nasuwa się samo: mamy do czynienia z tym samym pomysłem, polegającym na przeniesieniu policyjnego śledztwa w historyczne czasy. Gdy jednak na własny użytek porównuję dokonania tych dwóch autorów, dochodzę do wniosku, że świat wykreowany przez Lewandowskiego budzi we mnie więcej sympatii – jest mniej mroczny, więcej w nim dwudziestolecia z moich wypaczonych przez literaturę, wielobarwnych wyobrażeń. Przez gęsty dym, wydobywający się z fabrycznych kominów, prześwieca słońce, czyli optymizm niejednoznaczności: nie każdy gliniarz jest skorumpowany, nie każda prostytutka do gruntu zepsuta i nie każdy gangster zasługuje na karę śmierci. Perkalowy dybuk wzrusza, bawi i czaruje niczym bagdadzki dżin. Przede wszystkim zaś, a może raczej mimo wszystko, doładowuje pozytywną energią i pokazuje, że nawet rynsztokami może płynąć, jak mawiał pewien łódzki poeta, prawdziwa tęcza.

Autor: Konrad T. LewandowskiKryminał, sensacja, thiller, horror Perkalowy dybuk
Tytuł: Perkalowy dybuk
Data wydania: czerwiec 2009
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Pozostałe dane: liczba stron: 288, oprawa miękka, ISBN: 978-83-245-8783-4
Recenzent: Hekate
Korekta: Bożena Pierga

%d bloggers like this: