Jack Ketchum, „Rudy. Prawo do życia”

Jack Ketchum, „Rudy. Prawo do życia”


Autor: Katarzyna Tatomir

Chociaż utwory „Rudy” i „Prawo do życia” zajmują mniej więcej tyle samo stron i są bardzo rozbudowane (dlatego nikt nie śmie określić ich mianem długich opowiadań), z notki na okładce recenzowanego wydawnictwa wynika, że „Prawo do życia” jest tylko dodatkiem do „Rudego”, który gra w książce pierwsze skrzypce. Nie pojmuję, na jakiej podstawie „Rudy” został mianowany powieścią, a „Prawo do życia” już tylko minipowieścią, skoro ta druga ma raptem 50 stron mniej. Jak już się bawimy w dodawanie zmniejszających prefiksów, to bądźmy konsekwentni – książka zawiera d w i e minipowieści, jednakowo ważne i pełnokrwiste, choć kompletnie różne. Odnajdujemy w nich oczywiście Jacka Ketchuma, którego znamy i cenimy.

Błagam, niech to nie będzie o znęcaniu się nad zwierzętami – modliłam się tuż przed lekturą pierwszego tekstu, kiedy z notki wydawniczej dowiedziałam się, że tytułowym Rudym jest pies. Niech to nie będzie „Dziewczyna z sąsiedztwa” z psiakiem w roli głównej, nie przeżyję tego. Okazało się jednak, że „Rudemu” ze względu na problematykę bliżej do „Jedynego dziecka”. Centralnym zagadnieniem tego utworu jest walka o sprawiedliwość, której wypełnienia nie są w stanie zapewnić bohaterowi organy prawne i sądowe. Ponieważ stróże prawa nie potrafią, nie mogą i nie chcą mu pomóc, zasłaniając się absurdalnymi argumentami i paragrafami, Avery Ludlow musi wziąć sprawy w swoje ręce. Nie pozwoli na to, aby trójka skretyniałych nastolatków, która zastrzeliła jego psa bez żadnego powodu – ot tak, dla jaj – pozostała nieukarana i myślała, że jest nietykalna.

W utworze tym nie ma prawie nic z horroru, niewiele też w nim thrillera. Jest to raczej pełna akcji, dramatyczna historia człowieka, który pragnie sprawiedliwości i usłyszenia z ust zbrodniarzy słów prawdy. Chyba najmniej brutalna ze wszystkich opowieści Ketchuma, które miałam do tej pory przyjemność czytać, ale równie pełna napięcia i emocjonująca jak inne. O budowaniu napięcia Ketchum mógłby napisać jakiś podręcznik dla pisarzy, gdyż to, co prezentuje już na pierwszych stronach tej minipowieści, jest co najmniej mistrzowskie. Mężczyzna łowi ryby, obok niego leży rudy pies, nagle z lasu wychodzi trzech osiłków ze strzelbą – niby prosta scenka, ale napisana tak, że po plecach przechodzą ciarki i serce zaczyna szybciej bić, ponieważ wiemy, że zaraz się stanie coś złego...

Czytelnik przeżywa wszystkie krzywdy, których doznaje Avery, ale także dzieli z nim chęć zemsty i złość. Jeżeli otwiera ci się nóż w kieszeni za każdym razem, gdy słyszysz w mediach o kolejnych niedorozwojach znęcających się nad zwierzętami, to „Rudy” – że tak powiem – pozwoli ci ulżyć swoim morderczym zapędom, dając satysfakcję mentalną i pocieszenie, wypływające z ciepłego zakończenia.

„Prawo do życia” natomiast jest bardzo podobne do „Dziewczyny z sąsiedztwa” – okrucieństwa, do których zdolny jest człowiek oraz uwięziona i torturowana kobieta znów w rolach głównych. Sara Foster wraz ze swoim ukochanym zdecydowali się usunąć swoje nienarodzone dziecko. Kiedy kobieta idzie sama na zabieg, pod kliniką manifestuje akurat grupa przeciwników aborcji. W zamieszaniu nikt nie zauważa, jak koło Sary przejeżdża samochód i jak ktoś wciąga ją do środka. Kobieta czuje tylko ukłucie igły, po czym budzi się w ciemności, w drewnianej trumnie.

Przedstawione w „Prawie do życia” losy Sary Foster oparte są na prawdziwej historii Colleen Stan. Przeczytawszy kilkanaście stron minipowieści, byłam zbyt przerażona tym, co jeszcze mogę przeczytać i jak się ta historia skończy. Czułam, że nie dam rady kontynuować lektury, dopóki nie dowiem się więcej o prawdziwej sprawie i nie upewnię, że 20-letnia kobieta, będąca pierwowzorem Sary, przeżyła. I możliwe, że zapoznanie się z faktami było błędem, ponieważ w porównaniu z tym, co napisało życie, utwór Ketchuma jest dość... łagodny. Choć ciężko w to uwierzyć, historia Colleen Stan jest o wiele bardziej dramatyczna, choćby dlatego, że jej katorga i pranie mózgu przez masochistycznego porywacza trwały ponad 7 lat – a Ketchum uczynił z tego krótką powieść, pomijając sporo wątków, mimo że materiału miał na o wiele obszerniejszy utwór. Przez to „Prawo do życia” wygląda tak, jakby pisarzowi skończyło się natchnienie albo jakby nagle postanowił, że jednak nie będzie kontynuować tej historii, ale nie chce jej całkiem spisywać na straty. Dodał więc sensacyjny punkt kulminacyjny, który satysfakcjonuje zszargane nerwy czytelnika, oraz trochę zbyt różowe zakończenie, o którym sama nie wiem, co myśleć.

Jakkolwiek by nie było, „Prawo do życia” jest dobrym utworem, który niewiele odstaje od pozostałych tekstów Ketchuma. Przeraża i nie pozostawia obojętnym na poruszane problemy.

Nie chcę w żaden sposób pomniejszać wartości zawartych w książce „Rudy. Prawo do życia” utworów, ale ponieważ czuję spory niedosyt, muszę napisać, że jednak ponad 300-stronicowa powieść syci porządniej niż dwa mniejsze utwory. Mam nadzieję, że Papierowy Księżyc szykuje już dla nas kolejną solidną powieść Ketchuma, ponieważ wciąż czuję głód prozy „najbardziej przerażającego faceta w Ameryce”.

 

Korekta: Aleksandra Żurek

 

Autor: Jack Ketchumrudy_qfant

Tytuł: „Rudy. Prawo do życia”

Data wydania: Wrzesień 2012

Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

Pozostałe dane: Tytuł oryginału: Red/Right to Life

Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski, Marcin Kiszela

ISBN: 978-83-61386-19-3

Oprawa: miękka

Format: 143 x 205 mm

Cena: 35,90 zł

Rok wydania oryginału: 1995/1999

Zostaw odpowiedź
%d bloggers like this: