Stephen R. Donaldson, „Skok w zagładę” - [fragment]

Stephen R. Donaldson, "Skok w zagładę" - [fragment]


SKOK W ZAGŁADĘ: DZIŚ ZGINĄ WSZYSCY BOGOWIE

(fragment)

 HASHI

W typowy dla siebie sposób Hashi Lebwohl nie zameldował się u Wardena Diosa natychmiast po przybyciu do sztabu PZKG.

Nie chodziło o to, że próbował uniknąć kolejnej konfrontacji z człowiekiem, który go przechytrzył, a w jakimś dziwnym, intrygującym sensie również zawstydził. Wręcz przeciwnie, perspektywa rozmowy z dyrektorem PZKG napawała go zaskakującym optymizmem. Po prostu nie starał się do niej doprowadzić. Uważał, że Warden Dios z pewnością potrafi rozpoznać kryzys i nie zawaha się wezwać dyrektora Gromadzenia Danych, gdy tylko zapragnie z nim pomówić.

Kaze zaatakował Radę Zarządzającą Ziemi i Kosmosu podczas nadzwyczajnej sesji, najwyraźniej zamierzając wyeliminować Cleatusa Fane, osobistego asystenta prezesa zarządu Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Tylko osobista interwencja Hashiego zdołała zapobiec poważnemu – a także kłopotliwemu – rozlewowi krwi. W rezultacie tego ataku RZZK natychmiast odrzuciła w głosowaniu Ustawę o Oddzieleniu, przedstawioną przez kapitana Sixtena Vertigusa. Zastraszeni członkowie Rady kurczowo trzymali się status quo – Holta Fasnera i PZKG. Żaden z nich nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo, a już z pewnością za bezpieczeństwo ludzkiej przestrzeni.

Jeśli Warden nie uznawał tej sytuacji za kryzys, z pewnością utracił kontakt ze światem rzeczywistym. Albo jego gra była głębsza, niż Hashi śmiał sobie wyobrazić. Być może nawet, niż potrafił sobie wyobrazić.

Żadna z tych możliwości go nie pocieszała, zważywszy jednak wszystko razem, Hashi wolał jednak tę drugą. To, co dzisiaj wydawało mu się nieprzeniknione, jutro mogło się stać przejrzyste. Zawsze mógł się też przyłożyć i poszerzyć swe możliwości. Podobne wyzwanie mogłoby mu nawet posłużyć. A tymczasem będzie musiał żyć ze wstydem, że dał się przechytrzyć.

Jeśli jednak Warden Dios utracił kontrolę nad wypadkami...

Mogło się to stać źródłem niezliczonych katastrof.

Wszystko to, rzecz jasna, były spekulacje, ale Hashi nie przestawał się zastanawiać. I martwić. Jego dylematem nadal władały zasady mechaniki kwantowej zdefiniowane przez Heisenberga. Dzięki swym wysiłkom ogarnął bieżące wydarzenia, próbując nadać im właściwe nazwy, określić ich położenie. W związku z tym, nie mógł wiedzieć, dokąd zmierzały. Pewność wykluczała pewność.

Postanowił, że nie zamelduje się u Wardena z własnej inicjatywy, ponieważ chciał się dowiedzieć, ile czasu minie, nim dyrektor PZKG wezwie go do siebie. To dobitniej niż słowa wyjaśni Hashiemu, do jakiego stopnia Warden dał się zaskoczyć.

Tak czy inaczej, dyrektor GD nadal miał do wykonania mnóstwo roboty, by się przygotować na spotkanie z Wardenem. Musiał potwierdzić i sprecyzować to, czego się dowiedział na Suka Bator. Nikt nie będzie go krytykował, jeśli każdą wolną chwilę poświęci na sprawdzenie faktów.

Korzystając z kanału zakodowanego do wyłącznego użytku Gromadzenia Danych, połączył się z Lane Harbinger, gdy tylko prom PZKG opuścił wyspę RZZK i wydostał się ze studni grawitacyjnej Ziemi. Przekazał kobiecie wstępne dane, przygotowując ją do przeprowadzenia potrzebnych mu poszukiwań. Czuł się przy tym nieco skrępowany, ponieważ nie był na promie sam. Towarzyszyła mu dyrektor protokołu, Koina Hannish, wraz ze świtą swych współpracowników i specjalistów. Na pokładzie przebywał również szef ochrony WO PZKG, Mandich. Miał wyjaśnić przyczyny swych niepowodzeń Wardenowi Diosowi, ponieważ jego bezpośrednia przełożona, Min Donner, była nieobecna w sztabie PZKG. Zostawił na Suka Bator swego zastępcę, Forresta Inga, by zarządzał „stanem wojennym” w wersji ochrony.

Nawet w najlepszych chwilach Hashi nie lubił, gdy ktoś go podsłuchiwał – chyba że mógł w jakiś sposób wykorzystać podsłuchującego. W obecnej sytuacji nie mógł jednak liczyć na prywatność ani usprawiedliwić zwłoki. Był winien Wardenowi zadośćuczynienie za poprzednio popełnione błędy. Zamiast czekać, aż prom dotrze do sztabu PZKG, starał się, by jego wypowiedzi trwały jak najkrócej i zwracał się do Lane w nieprzejrzystym żargonie GD, by trudno było go zrozumieć.

Koina sprawiała wrażenie, że ignoruje go całkowicie. Z pewnością nie brakowało jej powodów do zastanowienia. Choć dopiero niedawno objęła swe stanowisko, podczas nadzwyczajnej sesji spisała się znakomicie. Miała też powody do wdzięczności wobec kapitana Vertigusa, nawet jeśli przedstawiona przez niego ustawa nie przeszła. Niemniej, Hashi sądził, że jej myśli przepełnia niepokój. Znał Koinę Hannish wystarczająco dobrze, by podejrzewać, że dręczą ją obawy, że to jej wystąpienie przed Radą sprowokowało atak kaze bądź też stało się jego katalizatorem. Z pewnością łatwo jej było uwierzyć, że ludzie, którzy wysłali kaze przeciwko RZZK, nie czuliby się zmuszeni posunąć się tak daleko, gdyby nie zaskoczyła ich albo nie przestraszyła jej deklaracja neutralności PZKG w debacie nad Ustawą o Oddzieleniu, równająca się ogłoszeniu niezależności Wardena Diosa od Holta Fasnera.

Hashi wiedział lepiej. Wcześniej nie był jeszcze tego pewien, ale teraz nie miał już wątpliwości. Wystąpienie Koiny faktycznie mogło się okazać katalizatorem, ale w praktyce zmieniło niewiele. Ludzie odpowiedzialni za Claya Impossa, znanego przedtem jako Nathan Alt, nie mogli wiedzieć, że Sixten Vertigus, starszy radca Zjednoczonego Bloku Zachodniego, przedstawi Ustawę o Oddzieleniu. Co więcej, w chwili, gdy Hashi go zaatakował, Imposs/Alt mijał już kapitana Vertigusa, zmierzając do Cleatusa Fane. Znaczyło to, że kapitan Vertigus nie miał być jego celem. Motywacje ukryte za atakiem kaze nie miały nic wspólnego ze starszym radcą i jego ustawą, a także z neutralnością Wardena Diosa.

Hashi nie powiedział jednak nic, by uspokoić Koinę. Nie prosiła go o to. Wkrótce też miała usłyszeć o tym, czego się dowiedział.

W przeciwieństwie do niej, szef Mandich z uwagą przyglądał się rozmawiającemu z Lane Hashiemu. Najwyraźniej czekał na szansę pogadania z dyrektorem GD.

Niech go szlag, pomyślał Hashi z rzadką u siebie irytacją. Szef ochrony cechował się niezachwianą prawością, podobnie jak Min Donner, brakowało mu jednak jej inteligencji i elastyczności, zdolności do zaakceptowania pojęć gwałcących jej wizję rzeczywistości. Na przykład, Hashi nie wątpił, że gdyby Mandicha nagle awansowano na dyrektora PZKG, bez wahania wylałby go za uczynki niezgodne z jego skrupułami. Z drugiej strony, Min Donner mogłaby zachować Hashiego na stanowisku, mimo że wiedziała znacznie więcej o jego poczynaniach i polityce, którą prowadził, w związku z czym jej szczególne poczucie honoru ucierpiało zdecydowanie bardziej.

Hashi nie próbował jednak unikać rozmowy z Mandichem. Gdy tylko zakończył rozmowę z Lane, zwrócił się ku niemu.

Szef wykorzystał okazję, przesiadł się na fotel obok Hashiego i zapiął pasy.

– Dyrektorze Lebwohl – zaczął bez zbędnych wstępów – muszę się dowiedzieć, jak pan odgadł, że ten człowiek to kaze.

Niebieskie oczy Hashiego błysnęły groźnie za pobrudzonymi soczewkami.

– Musi pan? – zapytał fałszywie przyjaznym tonem. Z pewnością Mandich miał na myśli: „Jak zdołał go pan rozpoznać, skoro nam się to nie udało?”.

– Tak.

Szef Mandich był szczerym człowiekiem o szczerej twarzy, powściągliwym i flegmatycznym. W jego niemal bezbarwnych oczach malowała się tępa nieustępliwość pitbula.

– Chcę się też dowiedzieć, dlaczego nie powstrzymał go pan przedtem. Coś w nim wzbudziło pańską podejrzliwość. Wstał pan z miejsca i przeszedł na drugą stronę sali, by się do niego zbliżyć. Ale nic pan nie powiedział. – Mandich nie krył goryczy. Nienawidził własnych niepowodzeń. – Mieliśmy szczęście, że nikt w sali nie zginął. Gdyby raczył pan nas ostrzec, strażnik ochrony RZZK nadal by żył, a podporucznik Crender miałby lewą rękę. Z całym szacunkiem, dyrektorze Lebwohl – zakończył z szyderczym uśmiechem – co do cholery pan kombinował?

Ciało Hashiego przeszył dreszcz. Targała nim reakcja na niebezpieczeństwa i upokorzenia, jakie przeżył w ciągu kilku ostatnich godzin.

– Proszę bardzo. – Splótł szczupłe dłonie na kolanach, by ukryć ich drżenie. – Ja odpowiem na pańskie pytania, a pan odpowie na moje. Że pana zacytuję, szefie Mandich, co do cholery pan kombinował, przydzielając mi takiego szczeniaka, jak podporucznik Crender?

Mandich otworzył szeroko oczy.

Sapiąc ostro, Hashi ciskał słowa niczym osy prosto w szczerą twarz mężczyzny.

– Jasno wytłumaczyłem zastępcy szefa Ingowi, czego potrzebuję. Poinformowałem go, że chcę, by jego ludzie byli gotowi spełniać moje życzenia i rozkazy. Odrzekł mi, że nie może wydać takiego polecenia bez konsultacji z panem. Uznałem tę odpowiedź za nieadekwatną. „Jeśli poproszę cię, żebyś coś zrobił, chcę, byś to wykonał, nie pytając przełożonego i bezzwłocznie”. Tak dokładnie brzmiały moje słowa. Jasno mu oznajmiłem, że nie spodziewam się niczego, ale chcę być gotowy na wszystko. W dalszym ciągu się wahał. Powiedziałem mu: „Więc proszę uprzejmie poinformować szefa Mandicha, że domagam się, by pozwolił swym ludziom wykonywać moje polecenia”. Tym razem również dokładnie cytuję własne słowa. Dyrektor Hannish poparła moje życzenia.

Hashi kątem oka zauważył, że Koina gapi się na niego, otwierając nieco usta z zaskoczenia. Choć pracowała dla niego od wielu lat, niewykluczone, że nigdy nie słyszała, by tak się rozgniewał.

Zawstydzający rumieniec zabarwił szyję szefa Mandicha i pokrył jego policzki cętkami gniewu. Mężczyzna otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Hashi jeszcze nie skończył. Nie dał szefowi szansy na odpowiedź.

– I co pan zrobił? – ciągnął ostrym tonem. – Przydzielił mi pan chłopaka tak niedoświadczonego, że nie był w stanie zareagować bez wahania. Wahania, które mogło doprowadzić do morderstwa w sali spotkań Rady Zarządzającej Ziemi i Kosmosu. Trzeba przyznać, że zapanował nad swą niepewnością i podjął kroki konieczne, by ratować ludzkie życie. Za to go szanuję. Ale pana nie darzę szacunkiem, szefie Mandich. – Gdyby Hashi nie panował nad swymi dłońmi, poleciałyby ku oczom szefa niczym kąśliwe owady. – Jestem dyrektorem Gromadzenia Danych Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych, a pan nie potraktował wyrażonych jasno przeze mnie życzeń wystarczająco poważnie, by przydzielić mi personel potrafiący bezzwłocznie wykonywać polecenia. Czy mamy teraz porozmawiać o swych motywacjach, czy też woli pan zaczekać, aż będziemy mogli je wyjaśnić dyrektorowi Diosowi? – Hashi wzruszył obojętnie ramionami. – Osobiście chętnie zaczekam.

Szef Mandich zamknął usta. Tłumione emocje nadawały jego twarzy opuchnięty wygląd. Biedaka przeklęto uczciwością tak sztywną, że czyniła go bezbronnym. Min Donner stawiłaby czoło wyzwaniu Hashiego, by uzyskać odpowiedzi na własne pytania, ale jej szef ochrony nie był do tego zdolny.

– Pańskie pretensje są uzasadnione, dyrektorze Lebwohl – powiedział szeptem przez zęby po chwili. – Jeśli chce pan udzielić mi nagany, nie będę się sprzeciwiał.

Rozpiął sztywnym ruchem pas i wrócił na fotel, który poprzednio zajmował.

Och, z pewnością, nagany, pomyślał Hashi, spoglądając na plecy oddalającego się szefa. Nie warto zaprzątać sobie tym głowy. Obecna sytuacja sama w sobie jest wystarczającym oskarżeniem. Stoimy przed dylematem będącym naganą dla nas wszystkich.

Mówiąc szczerze, musiał przyznać, że ochrzanienie szefa Mandicha sprawiło mu przyjemność.

Gdy zerknął na Koinę, napotkała jego spojrzenie. Jej oczy pociemniały od przeciążenia i namysłu.

– Czy to nie lekka obłuda, dyrektorze Lebwohl? – zapytała krótko. – Nawet „szczeniak”, taki jak podporucznik Crender, nie wahałby się, gdybyś mu powiedział, czego szukasz.

Hashi rozpostarł dłonie, jakby chciał jej zademonstrować, że w pełni odzyskał spokój ducha.

– Moja droga Koino, czy znasz dzieła Heisenberga?

Pokręciła głową.

– Szkoda. – Rozsiadł się wygodnie w fotelu, by oczekiwać na przybycie promu do sztabu PZKG. – Gdybyś je znała, może uświadomiłabyś sobie, że nie mogłem wiedzieć, czego szukam, dopóki tego nie znalazłem.

Być może nigdy bardziej się nie zbliżył do powiedzenia jej prawdy.

***

Lane Harbinger spotkała go w doku, gdy tylko prom wyłączył napęd i zewnętrzne kosmos drzwi śluzy się zamknęły, pozwalając przywrócić atmosferę.

Na Suka Bator Hashi nadzorował niezbędną procedurę ulo­kowania doczesnych szczątków Impossa/Alta w sterylnym, szczelnie zamkniętym worku i umieszczenia ich w ładowni promu. Teraz obserwował, jak worek przekazywano pod opiekę Lane.

Spojrzenie na korytarz, w którym eksplodował kaze, upewniło Hashiego, że zbyt liczni ludzie zadeptali już za wiele śladów – a do tego sam korytarz jest nazbyt wielki – by pozwolić na szczegółowe badania, jakie Lane przeprowadziła w gabinecie Godsena Frika. Z konieczności wyrzekł się marzenia o mikroskopowych danych zebranych w pobliżu ciała i skupił się na samym trupie Impossa/Alta – na plamach krwi i zmasakrowanych tkankach. Zwłoki po prostu załadowano do worka sterylną łopatą, ale każdą kropelkę czy strużkę krwi zlokalizowaną przez Hashiego wycięto z betonu przemysłowym laserem i dodano do zawartości.

Miał gorącą nadzieję, że te szczątki pomogą Lane w zdobyciu potrzebnych mu odpowiedzi.

Nie, nie odpowiedzi. Dowodów. Odpowiedzi już znał.

Gdy kobieta podeszła do niego przy ładowni, z jej ust zwisał zapalony nik. Jej oczy błyszczały jak kawałki miki – dowód na to, że wprowadziła do organizmu ilości stymulatorów i hype tak wielkie, że zwaliłyby z nóg każdego o nieprzywykłym do nich metabolizmie. Jej palce drżały nerwowo w kieszeniach fartucha, jakby wprowadzała dane na czysto metafizycznej klawiaturze.

– Jesteś pewien jego tożsamości? – zapytała krótko, gdy worek ładowano na ślizg, celem przewiezienia do jej laboratorium w Gromadzeniu Danych.

– Moja droga Lane – skarcił ją łagodnie. Wiedziała równie dobrze jak wszyscy, którzy pracowali dla niego, że jest mało prawdopodobne, by popełnił podobną pomyłkę.

Wzruszyła ramionami w geście przypominającym tik.

– Chciałam się tylko upewnić. Jeśli masz rację, moje zadanie będzie znacznie łatwiejsze.

Z pewnością będzie musiała krócej czekać, aż Przechowywanie Danych ukończy swe rozległe procedury wyszukiwania i sprawdzania.

– Mam szansę znaleźć detonator? – ciągnęła.

Hashi wysiłkiem woli zachował zrelaksowany spokój. Nie chciał się zarazić jej wrodzonym napięciem.

– Kto wie? – W grę wchodziło zbyt wiele czynników. Rodzaj środka wybuchowego, siła jego detonacji, kształt ładunku, odbicie fali uderzeniowej od pobliskich ścian. – A jeśli ci się uda, ta informacja będzie miała kluczowe znaczenie – dodał ostrzejszym tonem. – Rozumiesz, Lane?

Zaciągnęła się nikiem.

– Co tu rozumieć? Czy nie na tym się wszystko opiera?

– Nie wszystko – sprzeciwił się, kręcąc głową. – Ale wystarczająco wiele.

Znał prawdę. Nie zmieni jej nic, czego mogłaby się dowiedzieć Lane. Niemniej dowód, jaki zamierzał przedstawić Wardenowi Diosowi, w znacznym stopniu zależał od jej badań.

– Tak czy inaczej, te obiekty mnie interesują – dodał.

Od niechcenia, niemal skrycie, jakby nie chciał, by ktoś to zauważył, wsunął Lane do kieszeni plakietkę i identyfikator Impossa/Alta.

Zidentyfikowała je palcami i skinęła zdecydowanie głową.

– To mnie nie dziwi.

Ślizg był już gotowy do odjazdu. Lane podeszła do niego. Nie zważając na naturę kryzysu oraz własne pragnienia, Hashi przywołał ją z powrotem. Maskując powagę sytuacji swym osobliwym poczuciem humoru, oznajmił jej, że pragnie zobaczyć wyniki „względnie natychmiastowo. Użyj napędu skokowego, Lane. Pokonaj czas, jeśli będziesz musiała”.

Chciał poznać rezultaty jej badań, nim wezwie go Warden.

– Czyż nie robię tak zawsze? – odparła, wydmuchując dym.

Z jego ust wyrwał się przyduszony śmiech.

– To prawda. Czysta prawda.

Zaczekał, aż kobieta i jej ślizg opuszczą dok, nim sam ruszył się z miejsca.

Zaczął się już wtedy zastanawiać, jak długo jeszcze zechce czekać Warden.

***

Minęła godzina z okładem, nim do Hashiego dotarł komunikat od dyrektora PZKG, nakazujący mu bezzwłocznie udać się do jednego z prywatnych gabinetów Wardena.

Hashi nie tracił czasu. Najpierw ustanowił blokady bezpieczeństwa Czerwonego Priorytetu – „jadowitej czerwieni”, jak to niekiedy zwano – po jednej na każdym kanale łącznościowym oraz komputerze należącym do Anodyne Systems – filii ZKG zajmującej się produkcją czipów SOD‑CMOS – bądź też powiązanym z nią; jedną na akta personelu PZKG; oraz po jednej dla każdego ze współpracowników Holta Fasnera, każdego, kto znajdował się na jego liście płac, oraz dla komputerów jego ochrony. Blokada jadowitej czerwieni nie przeszkadzała nikomu w oglądaniu elektronicznych zapisów ani w korzystaniu z kanałów łącznościowych, ale uniemożliwiała wprowadzanie jakichkolwiek zmian do plików i do logów oraz zapisów transmisji. Jednocześnie ostrzegała też GD, że próbowano wprowadzić zmiany, i wykrywała kody oraz źródło przekazu.

Był w zasadzie pewien, że technicy z Siedziby Zarządu ZKG potrafiliby rozmontować albo zdezaktywować blokadę Czerwonego Priorytetu, bez względu na to, jak głośno by wrzeszczała. Wierzył jednak głęboko, że tego nie zrobią – po pierwsze, dlatego że Holtowi Fasnerowi nie przyjdzie do głowy, że dane o krytycznym znaczeniu mogą być zagrożone; po drugie, ponieważ Holt będzie przekonany, że wszelkie kompromitujące fakty, jakie mogą wypłynąć, uda się zatuszować przy pomocy Wardena Diosa; a po trzecie, ponieważ Smok z zasady starał się zachowywać pozory otwartości i uczciwości. Hashi nie spodziewał się oporu, a jedynie biernej akceptacji: kolejna iluzja.

Iluzja, która zmieni się w morderczą furię skierowaną przeciwko Hashiemu, gdy tylko prezes zarządu ZKG upewni się, że przestał już być zagrożeniem. Hashi nie przejmował się jednak tą perspektywą. Mógł ze sporą dozą słuszności zapewnić, że nie boi się Smoka w żadnym zwyczajnym sensie tego słowa. Możliwość, że jego intelekt okaże się nieadekwatny, niepokoiła go znacznie bardziej niż zwykłe fizyczne groźby.

Gdy już blokady były na miejscu, wykorzystał uprawnienia, jakie przyznawał mu Czerwony Priorytet, i skompilował najkompletniejsze dossier dotyczące zarówno Nathana Alta, jak i Claya Impossa, jakie mogło stworzyć GD za pomocą mikrofalowych łącz z Ochroną RZZK oraz Anodyne Systems.

Gdy nadeszło wezwanie od Wardena, Hashi właśnie kończył pracę.

Od chwili przybycia promu minęła ponad godzina, od wybuchu kaze kilka godzin. Najwyraźniej Warden nie był zbytnio zaskoczony.

To dobrze i źle; lepiej i gorzej. Zwłoka pozwoliła Hashiemu zakończyć wstępne poszukiwania. Z drugiej strony, gdyby miał więcej czasu, Lane mogłaby dostarczyć mu pożądane rezultaty.

Choć wezwanie było pilne – a posłuch konieczny – poświęcił jeszcze trochę czasu na połączenie się z nią.

Głos Lane słyszalny w interkomie brzmiał opryskliwie i świadczył o głębokim skupieniu.

– Pośpiesz się. Jestem zajęta.

Hashi nie potrafił się powstrzymać. Przewrotny diablik mieszkający w jego duszy kazał mu zapytać:

– Zbyt zajęta, by rozmawiać ze mną? Lane, jestem zdruzgotany.

Wydała z siebie westchnienie brzmiące jak wydychany obłok dymu.

– Jeśli chcesz, żebym pracowała szybko, muszę być ostrożna. Jeśli chcesz, żebym pracowała szybciej od światła, muszę być ostrożniejsza od Boga.

– Świetnie cię rozumiem – zapewnił, łagodniejąc. Cenił Lane przede wszystkim za skrupulatność. – Wkrótce muszę jednak stanąć przed obliczem Wardena Diosa. Pora na jakieś wyniki. Z pewnością będzie chciał, bym mu je przyniósł.

– W takim razie nie marnujmy nawzajem swego czasu. Oto, czego się dowiedziałam do tej pory. Identyfikator i plakietka były łatwe. – Nie musiała organizować myśli. Hashi podejrzewał, że nigdy sobie nie pozwalała na ich zdezorganizowanie. – Są w porządku. To znaczy, że Clay Imposs jest, czy może był, prawdziwym ochroniarzem RZZK z dobrym przebiegiem służby. Pracował tam od lat. Identyfikator i plakietka należą do niego. Ale ciało nie. Miałeś rację, to Nathan Alt. Skan genetyczny zgadza się w stu procentach. Jak więc udało mu się przedostać przez własną ochronę? – zadała za Hashiego jego następne pytanie. – Wkrótce po tym, jak pierwszy kaze zaatakował kapitana Vertigusa, ochrona RZZK zaczęła wykorzystywać skany siatkówki dla potwierdzenia identyfikatorów. To powinno powstrzymać Alta. Odpowiedź brzmi tak, że to był nowy identyfikator. Wykonany specjalnie z myślą o tym zadaniu. Wystawiono go na nazwisko Claya Impossa, ale sygnatura siatkówki oraz reszta cech fizycznych pochodzą od Alta.

– Czy to możliwe? – zapytał Hashi. Wiedział, że tak.

– Jasne. Udało się, ponieważ fizyczny opis wygenerował ten sam silnik kodowy, który zarządzał prawami dostępu Impossa. Na pozór wszystko wyglądało jak trzeba i Ochrona RZZK nie wiedziała, że powinna odtworzyć wszystkie dane z czipów SOD‑CMOS i porównać je z oryginalnymi zapisami Impossa, by zauważyć wprowadzone zmiany. Do licha, Hashi, nawet tutaj tego nie robimy. Potrzeba wielu godzin, by sprawdzić jedną osobę.

Niestety, miała rację. W gruncie rzeczy Ochrona RZZK – a także sztabu PZKG – funkcjonowała wyłącznie dzięki temu, że wiedza potrzebna, by ją obejść, była ściśle strzeżona i znana jedynie wąskiej grupie specjalistów.

– Czy odtwarzasz te dane? Potrzebuję dowodów.

– Jeden z moich techników to robi.

– I? – zapytał Hashi.

– Nic jeszcze nie znaleźliśmy.

– Czy natrafiliście na jakieś łatki albo inne ślady ingerencji?

Hashi przed sesją nadzwyczajną powiedział Koinie, że fragmenty kodu wydobyte przez Lane z dokumentacji zabójcy Godsena były prawidłowe i aktualne. Jeśli silnik kodowy zmieniła albo dodała do niego łatkę – zgodnie z prawem bądź nie – ochrona RZZK, Anodyne Systems lub ktokolwiek inny, poprawki byłyby widoczne. Tego typu zmiany przeobrażały kod źródłowy równie radykalnie, jak mutageny ludzkie RNA.

Ale tylko starszy kod wymagał poprawek.

– Jeszcze nie – odparła Lane, z trudem panując nad niecierpliwością.

– W porządku. – Nie drążył tego tematu. – A sam silnik kodowy...? – zapytał.

– Jest w porządku – odparła natychmiast. – Aktualny i prawidłowy. Co oznacza dokładnie to, co ci się zdaje. Ale jeśli chcesz potwierdzenia – ciągnęła, nie przerywając – fragmenty kodu źródłowego, które odkryliśmy w identyfikatorze zabójcy Godsena, są w pełni zgodne z tym kodem.

Hashi pokiwał głową.

– Zawsze miło otrzymać potwierdzenie, ale trudno to uznać za niespodziankę.

– Tak – zgodziła się Lane.

Spojrzał niespokojnie na chronometr.

– Zdobyłaś jeszcze jakieś dane? – zapytał.

– Nad tym właśnie pracuję – odparła. – Nad ciałem.

Usłyszał w jej głosie lekką zmianę tonu oraz intensywności. Wyniki, jakie przedstawiła mu do tej pory, były raczej rutynowe, aczkolwiek ważne. Mógłby je uzyskać każdy technik z jej wydzia­łu. Teraz jednak sprawiała wrażenie osobiście zaangażowanej, być może nawet podekscytowanej. Nagle wypełniło go przekonanie, że wpadła na trop czegoś naprawdę ważnego.

– Mogę jednak już ci powiedzieć – ciągnęła – że nie znajdziemy detonatora. Bomba musiała być ukryta w ciele. W przeciwnym razie Ochrona by ją wykryła. Wiesz, jak wygląda tego typu osłona. – Hashi wiedział. W ciele Angusa Thermopyle pełno było podobnych urządzeń. – Żeby przejść przez skan, musi sprawiać wrażenie organicznej. Co więcej, musi odbijać to, co spodziewają się ujrzeć instrumenty. Niestety dla nas, każda osłona powstrzymuje falę uderzeniową, może tylko na milisekundę albo dwie, ale to wystarczy, by skierować część jej siły z powrotem na samą bombę. I na detonator. Na poziomie molekularnym będę w stanie znaleźć wszystkie elementy, które cię interesują, ale nie zdołam odtworzyć z nich całego urządzenia. W związku z tym skupiłam się na biochemii...

W jej głosie zabrzmiało niemal podprogowe podniecenie, przywodzące na myśl odległe wyładowanie elektryczne. Hashi słuchał z narastającą uwagą, nie zważając na zmieniające się na chronometrze cyfry.

– Jego krew to prawdziwy napar czarownicy. Tego właśnie należałoby się spodziewać, jeśli był w stanie wywołanej chemicznie hipnozy. Nie zdążyłam zidentyfikować nawet połowy obcych związków chemicznych znalezionych w jego ciele. – Przerwała, by podkreślić znaczenie tego, co nadejdzie. – Jedno wygląda jednak nieco osobliwie. Czy raczej nieco osobliwiej niż cała reszta.

– Powiedz mi – odezwał się Hashi, jakby wierzył, że może ją skłonić do większego pośpiechu; jakby nie wiedział, że Lane już posuwa się naprzód tak szybko, jak tylko może bez wpadania w dezorganizację.

Zamiast przyśpieszyć, zaczęła mówić nieco wolniej, wypowiadając każde słowo ze staranną precyzją.

– Badanie krwi wykryło u niego wysoką zawartość pewnego koenzymu. Naprawdę wysoką. Oczywiście, to jest koenzym. Nieczynny. Nawet nie przypomina niczego naturalnego. Ale w połączeniu z pewnymi naturalnymi ludzkimi apoenzymami tworzy sztuczny holoenzym, który jest aktywny. Występują w nim pewne interesujące analogie z pseudoamylazą, jednym z enzymów używanych do produkcji osłon wszczepianych cyborgom. Są też jednak istotne różnice.

Hashi mimowolnie zabębnił palcami o blat biurka. Musiał odpowiedzieć na wezwanie Wardena.

– Lane, proszę, do rzeczy. Nie jestem w wielkich łaskach u naszego szacownego dyrektora. Zwłoka spowodowana naszą rozmową z pewnością go poirytuje.

– Staram się, do cholery – warknęła. – Nikt oprócz ciebie nie ma tu prawa myśleć.

Hashi przełknął nagły impuls gniewu. Połączył się z Lane, nim była gotowa złożyć raport. Jej odkrycia były fragmentaryczne albo niejasne. To zrozumiałe, że wolała się wypowiadać ostrożnie. Robienie jej wyrzutów nic mu nie da.

– Gdyby podobieństw było więcej – wyjaśniła sztywno – zapewne przyjęłabym założenie, że ten koenzym pochodzi z osłon. Ale on nie nadawałby się dobrze do tego zadania. Różnice są zbyt poważne.

Znowu przerwała.

Hashi pomyślał, że za chwilę czy dwie nie będzie miał innego wyboru, jak na nią nakrzyczeć.

– Gdyby mnie zapytano, do czego może służyć holoenzym stwarzany przez ten koenzym – podjęła wolniej niż kiedykolwiek dotąd – mogłabym odpowiedzieć, że jest dobrym chemicznym wyzwalaczem. Jeśli uwolnisz go we krwi, po jednym albo dwóch uderzeniach serca otrzymasz wielki wybuch. Jak orgazm tak silny, że cię zabija.

Hashiego w jednej chwili opuściła irytacja. Lane Harbinger, jesteś cudowna, zanucił pod nosem. Nic dziwnego, że toleruję twoje ekscentryczne zachowanie.

– Sprawdź jego zęby, Lane – niemalże zaśpiewał z podniecenia i przyjemności.

Gdzie można było ukryć koenzym, by człowiek w stanie wywołanej chemicznie hipnozy mógł go połknąć na jakiś wcześniej wprowadzony sygnał? Gdzie, jeśli nie w ustach? Dzięki temu wchłonięcie do krwiobiegu trwałoby dłużej. Co najmniej dziesięć albo piętnaście sekund. Ten, kto dał sygnał, byłby bezpieczny.

– To, co z nich zostało – poprawiła go. – Już nad tym pracuję.

– W takim razie nie pozwól, bym ci przerywał – odparł Hashi w porywie perwersyjnej galanterii. – Gdy już uzyskasz pełne wyniki, może zdołam cię przekonać, byś za mnie wyszła.

Uciszył interkom, by nie słyszeć jej pogardliwego śmiechu.

Z pewnością nie uda się jej udowodnić wniosków, do jakich doszedł. Gdy poszukiwania się zakończą, powinna być w stanie udowodnić, że ten szczególny holoenzym może skutecznie funkcjonować jako chemiczny wyzwalacz. Niestety, logika nie pozwoli jej skonkludować, że rzeczywiście użyto go w taki sposób.

Niemniej to, czego się dowiedziała, wystarczy do jego bieżących celów.

Hashi Lebwohl ciaśniej otulił się zmiętym fartuchem laboratoryjnym, opuścił gabinet i udał się na spotkanie z Wardenem Diosem tak szybko, jak pozwalały mu na to niezawiązane buty.

%d bloggers like this: