Patrick Rothfuss, „Muzyka milczącego świata”

Patrick Rothfuss, „Muzyka milczącego świata”


Recenzował: Łukasz Szatkowski

Są różne sposoby na wypromowanie produktu, również książki. Rzadko jednak trafia się na rynku taka antyreklama, jak w przypadku spin-offa „Kronik królobójcy” Patricka Rothfussa. – „No dobra, czytelnicy, jest to wprawdzie jakaś historia w waszym ulubionym uniwersum, ale jest to coś tak dziwnego, że w zasadzie nie powinniśmy tego wydawać, bo to właściwie zupełnie nie jest historia, a jakiś dziwny, bardzo specyficzny twór pozbawiony wszystkich elementów, wokół których opowieść się buduje. Uprzedzamy uczciwie, że prawdopodobnie wam się to nie spodoba, żeby potem nie było na nas”. – Taki mniej więcej przekaz docierał do mnie ze wszelkich możliwych źródeł przed sięgnięciem po książkę. Ale przecież mało który człowiek uważa się za zwykłego każuala, my w końcu jesteśmy wyjątkowymi czytelnikami, którym ta wyjątkowa książka z pewnością przypadnie do gustu, nasz wysmakowany gust z pewnością ją doceni. To tyle wstępu, marketingu, manipulacji, ironii i złośliwości, zajmijmy się w końcu samą „Muzyką milczącego świata”.

Jeśli czytaliście prozę Rothfussa, z pewnością pamiętacie Auri – tajemniczą, skrytą dziewczynę, która mieszka w podziemiach Uniwersytetu i w toku fabuły pozwala Kvothe’owi dostać się tajnym przejściem do niedostępnej dla niego biblioteki. „Muzyka milczącego świata” opisuje siedem dni z życia Auri, tydzień oczekiwania na wizytę swojego jedynego przyjaciela. Książka daje pewne poszlaki odnośnie tego, jak to się stało, że dziewczyna samotnie mieszka w podziemiach i dlaczego jest taka dziwna, ale nie mówi nic wprost, wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi.

Obserwujemy Auri przy jej codziennych czynnościach, swoistych rytuałach, a nie są to bynajmniej działania normalnie. Dziewczyna jest bardzo wyczulona na specyficznie rozumiany ład, uważa, że każda rzecz ma właściwe sobie miejsce i cel, a jej z kolei zadaniem jest ich odkrycie i „zadowolenie” każdego przedmiotu. Auri uosabia znajdowane w swoim lokum przedmioty i pomieszczenia, z pieczołowitością i wielkim namysłem nadaje im nazwy i „słucha”, co mają jej do przekazania. Dziewczyna potrzebuje ograniczenia przestrzeni, żeby łatwiej nad nią zapanować, co przynosi jej spokój. Nie mam odpowiedniej wiedzy medycznej, żeby wyrokować takie rzeczy, ale przypomina to trochę bardzo zaawansowaną psychozę natręctw w połączeniu z autyzmem i depresją. Kryje się za tym jednak i pewien pragmatyzm – Auri zdaje sobie sprawę, że jeśli będzie nie dość ostrożna i uważna, jeśli coś zepsuje albo zostawi jakieś widoczne ślady swojej obecności, to ktoś na Uniwersytecie przypomni sobie o podziemiach i przyjdzie sprawdzić, co się stało. Wobec tego wśród licznych zajęć, które sama sobie organizuje, jest również konserwacja różnych mechanizmów w zajmowanych przez nią zapomnianych pomieszczeniach. A nawet kiedy kradnie, to zabiera tylko to, co „nie pasuje”, czyli czego braku właściciel nie zauważy, przez co żyje niejako na krawędzi, często cierpiąc głód. Auri jest również zdolną rzemieślniczką, wiele rzeczy potrafi zrobić sama. Choćby mydło, bo jak na kogoś mieszkającego w podziemiach, chorobliwie dba o higienę.

Ta książka faktycznie jest bardzo specyficzna i ciężko właściwie oddać jej klimat w zwykłej recenzji. To poruszający obraz przedstawiający w spokojny i stonowany, ale jednocześnie emocjonalny sposób cienie i nieliczne, ale przez to tym bardziej smutne, blaski samotności nieszczęśliwej dziewczyny, którą wykoślawiła jakaś tajemnicza tragedia z przeszłości. Z jednej strony poznajemy niedostępne podziemia Uniwersytetu, co samo w sobie jest ekscytujące, ale z uwagi na to, że cały czas widzimy je przez pryzmat postrzegania Auri, ekscytacja zamienia się w swoistą nostalgię, kiedy intrygująca lokacja okazuje się być równocześnie więzieniem i bezpieczną przystanią. Domem, azylem i całym światem dla skrzywdzonej dziewczyny, a nie miejscem pełnym przygód. Kvothe (w regularnym cyklu, tutaj jest wielkim nieobecnym) doskonale to rozumie, kiedy najpierw sam cierpliwie zdobywa zaufanie Auri, choć mógłby po prostu siłą na własną rękę szukać przejścia do upragnionej biblioteki, a potem odmawia swojej znajomej lichwiarce informacji o tym tajemnym przejściu, mimo że znajduje się w potrzebie i sprzedaż tej informacji mogłaby znacząco ułatwić jego skomplikowane życie.

Choć raczej nie jest to opowieść, którą da się odpowiednio odebrać bez znajomości kontekstu w postaci „Kronik królobójcy”, to jednak nie szedłbym tak daleko, jak zrobił to autor w przedmowie, krygując się i twierdząc, że z pewnością nikomu się nie spodoba. Jestem przekonany, że istnieje wielu wrażliwych czytelników, którzy nie szukają w książkach tylko prącej do przodu akcji i opartej na konflikcie fabuły, ale od czasu do czasu lubią sięgnąć właśnie po coś takiego jak „Muzyka milczącego świata” – krótką i bogato ilustrowaną, ale przejmującą historię, która zostaje na dłużej. Nawet jeśli jej treść z czasem wypłowieje z naszej pamięci, to wrażenia, uczucia i stłumione emocje powrócą, kiedy tylko nasz wzrok wychwyci jej wąski grzbiet na półce.

 

Korekta: Katarzyna Tatomir

 

 

wydawnictwo

Rebis

tłumaczenie

Mirosław P. Jabłoński

tytuł oryginału

The Slow Regard of Silent Things

data wydania

27 stycznia 2015

 

%d bloggers like this: