Olga Rudnicka, „Fartowny pech”

Olga Rudnicka, „Fartowny pech”


Recenzowała: Jagoda Wochlik

            Kilkakrotnie spotkałam się już z recenzjami zachwalającymi twórczość Olgi Rudnickiej. Ta młoda autorka ma w swym dorobku niemały zbiór powieści, a wśród nich takie pozycje, jak: debiutanckie „Martwe jezioro”, „Czy ten rudy kot to pies?”, „Natalii 5” oraz „Cichy wielbiciel”. Po ponad roku milczenia autorka powraca niewielką objętościowo książeczką „Fartowny pech”.

            Jest to opowieść, w której trudno jednoznacznie określić głównego bohatera. Z jednej strony obserwujemy poczynania płatnego zabójcy Gianniego, który po latach nieobecności powraca do Polski, by wypełnić zlecenie dla pewnego gangstera. Z drugiej strony obserwujemy prywatnego detektywa, który ma za zadanie ustalić właściciela pewnej wielce newralgicznej skrytki pocztowej. Z trzeciej zaś towarzyszymy wręcz nałogowemu pechowcowi, który przeprowadza się na wieś i tam rozpoczyna pracę w policji.

            Trudno najnowszą powieść Olgi Rudnickiej nazwać kryminałem. Jest pisana ze zbyt dużym przymrużeniem oka. Wprost kipi od czarnego humoru. Ci więc, którzy chcieli przeczytać kryminał, raczej będą zawiedzeni. Wątek kryminalny jest, co tu dużo mówić, mocno naciągany i właściwie niezbyt interesujący. Przykryty perypetiami damsko-męsko-mafijnymi. Ci natomiast, którzy liczyli na zakręconą opowieść pełną humoru, mogą poczuć się usatysfakcjonowani. Mogą, ale niekoniecznie muszą. Jeśli o mnie chodzi, humor prezentowany przez „Fartownego pecha” mnie nie przekonał. Ani to zabawne, ani to tragiczne. Bohaterowie zachowują się głupkowato, a do tego trudno ich od siebie odróżnić. Dziany, Nadziany i Gianni. Gdyby jeszcze byli nakreśleni jakąś grubszą kreską... Ale przez niemal całą powieść Dziany mylił mi się z Nadzianym – i co gorsza, było mi to obojętne. Gdyby chociaż denerwowało…

            Biorąc do ręki książkę Olgi Rudnickiej, cieszyłam się, że miejscem akcji jest Poznań. W końcu moje strony. Pomyślałam sobie, że może rozpoznam stare kąty. Kłopot w tym, że autorka czyni miejscem akcji stolicę Wielkopolski, ale nie zadaje sobie trudu, by dokładniej ją umiejscowić, opisać. Akcja dzieje się w Poznaniu, ale tak naprawdę mogłaby mieć miejsce wszędzie i nigdzie. Nazwy ulic? Charakterystyczne lokacje? Zapomnijcie.

            Po lekturze „Fartownego pecha” trudno mi zrozumieć, na czym polega fenomen pisarstwa Olgi Rudnickiej. Humor autorki do mnie nie trafia, książka jest raczej wprawką, szkicem, niż rozbudowaną powieścią, a kryminału w tym tyle, co kot napłakał. Cóż, jak zachwyca, skoro nie zachwyca?

Korekta: Grzegorz Hammer

%d bloggers like this: