Neil Gaiman, „Amerykańscy bogowie”

Neil Gaiman, „Amerykańscy bogowie”


Recenzował: Łukasz Szatkowski

            „Amerykańscy bogowie” to nadzwyczaj utytułowana powieść Neila Gagmana.
Hugo, Nebula Bram Stoker, Locus i cały szereg nominacji – nazwy nagród mówią same za siebie. Abstrahując od wyróżnień, można chyba dość obiektywnie stwierdzić, że jest to najbardziej dopracowane dzieło tego autora, przeznaczone stricte dla dorosłego czytelnika, swoiste gaimanowskie opus magnum. Nic zatem dziwnego, że Mag wznawia ją po raz kolejny – w twardej oprawie i gustownej obwolucie.

            Cień liczy na rozpoczęcie lepszego życia po wyjściu z więzienia – czeka na niego żona, praca, idealne warunki, by odciąć się od niechlubnej przeszłości. Jednak tuż przed przekroczeniem więziennych murów dowiaduje się, że jego żona zginęła w wypadku samochodowym. Niedługo potem okazuje się, że tym samym samochodem jechał również jego przyjaciel i pracodawca, a ponadto − oboje mieli romans. Świat Cienia rozpada się, lecz nie będzie mu dane stoczyć się jeszcze niżej, gdyż pracę oferuje mu tajemniczy nieznajomy. Na tyle tajemniczy, że prawdopodobnie nie jest człowiekiem. Jak Cień sprawdzi się w roli szofera i czy jego nowa praca ograniczy się wyłącznie do tego zadania?

            Kiedy w jakiejkolwiek książce fantastycznej pojawiają się motywy mitologiczne, kiedy ktoś próbuję dokonać retellingu tychże mitów i swoistego uosobienia bóstw, nie sposób nie odwołać się do „Amerykańskich bogów”, które Gaiman wydał oryginalnie ponad dekadę temu. I nie chodzi bynajmniej o to, że nikt nie bawił się tymi motywami wcześniej, ale to dopiero on dokonał najgłośniejszego przewrotu w literackich możliwościach ich postrzegania, wyszedł z głębokich marvelowskich kolein i skierował bogów na nowe tory, oddarł ich z popkulturowego bohaterstwa i super mocy. A, co równie ważne, jeśli nie ważniejsze, przyłożył się do sprawy niesamowicie. Imponuje rozmach, z jakim Gaiman wprowadza całe panteony bóstw, bożków i innych istot nadprzyrodzonych, przy czym nie ogranicza się li tylko do tych najbardziej znanych – greckich, egipskich, nordyckich – ale sięga głębiej − do wierzeń afrykańskich, celtyckich, słowiańskich, indyjskich i całej masy, których nawet nie jestem w stanie zidentyfikować.

            Jednak oddarcie bogów z superbohaterskiego rysu i ich zależność od ludzi, którzy w nich wierzą, nie stanowi sedna powieści. Gaiman pokazuje Amerykę jako konglomerat wierzeń – każda z międzynarodowej rzeszy osób, która utworzyła społeczeństwo Stanów Zjednoczonych, przywiozła do Nowego Świata wierzenia ze swych krajów, a wraz z nimi i bóstwa, a przynajmniej ich zubożałe wersje. Wiemy jednak w jaką stronę zmierza świat, postępująca ateizacja przyczyniła się do upadku bóstw. Każdy orze jak może, niektóre boginie prosperują jako prostytutki, inne przepowiadają przyszłość na odpustach, bogowie prowadzą zakłady pogrzebowe albo ubijają bydło w rzeźni. Niektórzy nie wytrzymują i wariują, popełniają samobójstwa albo zdychają zapijaczeni w rynsztokach. Jednak ateizacja jest tylko pozorna, w siłę rosną nowe bóstwa – technologii, mediów, autostrad i wiele innych. Konflikt jest nieunikniony, a zwycięstwo bynajmniej nie przesądzone, starym bogom wystarczy jeszcze siły na ostatni zryw, jeśli tylko zostaną odpowiednio zmotywowani.

            Warto zwrócić uwagę na to, że Gaimanowi udaje się wkomponować w fabułę opartą na alegorycznym epickim starciu tradycji z nowoczesnością, apoteozę zwykłego małomiasteczkowego życia. Zastosowany przez autora suspens, polegający na umieszczeniu Cienia właśnie w takiej prowincjonalnej miejscowości, gdzie wszyscy doskonale się znają, wypadł naprawdę dobrze. Pozwala złapać oddech nie tylko bohaterowi, ale i czytelnikowi. Uspokojenie akcji skłania do zastanowienia się nad przebiegiem dotychczasowej historii i wyciągnięcia jej sedna, a przy tym skonstruowane jest w taki sposób, że bynajmniej nie nudzi. Choć później na tym ideale życia pojawiają się rysy, a przy końcu w ogóle zostaje ono niejako przewrócone na drugą stronę, ukazując kryjącą się z a tym zjawiskiem głębię, to paradoksalnie stanowi to tylko asumpt do zdecydowanych działań. Szczęście nie przychodzi samo, ale warto o nie walczyć.

            Konstatacja jest jedna – „Amerykańskich bogów” przeczytać zdecydowanie należy. A jeśli podobnie jak ja znacie już tę powieść od lat, ale do tej pory nie mieliście jej na swoich półkach, to warto uzupełnić ten brak. Z pewnością nie będziecie żałować tej decyzji.

Korekta: Paulina Koźbiał

amerykanscy-bogowie-qfant

 

  • Tłumaczenie: Paulina Braiter
  • Tytuł oryginału: American Gods
  • Wydawnictwo: MAG
  • Data wydania: 9 października 2013
  • ISBN: 9788374803878
  • Liczba stron: 464
%d bloggers like this: