Na pograniczu kultur, na wojennej stopie - „Kochankowie” - Philip Jose Farmer

Na pograniczu kultur, na wojennej stopie - „Kochankowie” - Philip Jose Farmer


Tylko świat gwałtownych i kluczowych momentów, świat żywiołów może w sposób autentyczny opisać duchowe depresje i łzy, heroiczne postawy i żarliwe uczucia. Co jednak, kiedy jeden świat zastępują wymiary? Czy istnieją bezkrwawe wojny i czy starcie dwóch, ideologicznie sprzecznych kultur bywa pożyteczne? Przyjrzyjmy się niepokojącej wizji jednego z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy Złotego Wieku SF...

Istnieje wiele teorii odnoszących się do powstawania, rozkwitu, a wreszcie upadku cywilizacji. Słabe organizmy ginęły wchłaniane przez silniejsze, niektóre upadały właśnie w skutek nadmiernego podboju i niemożliwości skutecznej organizacji zagrabionych terenów. Inne wymierały niszczone wewnętrznie przez nieustający wyzysk kasty rządzącej - nie dość sprytnej, by utrzymać niewolników przy życiu, a zbyt wybrednej, by zjadać pozostałe po nich kajdany. Gwar naukowy w kwestii tych mechanizmów, niematerialnych często przyczyn i ich materialnych skutków, nie ucichnie - badania skupiają specjalistów z różnych, zdawałoby się niezwiązanych z przeszłością, nauk.

A obok chłodnej kalkulacji potężnych osiągnięć i przerażających kataklizmów wyrasta literatura. Literatura niewątpliwie trudna, często wielka - gdyż tylko taka obiera sobie za tło wydarzenia monumentalne, wymagające od bohaterów opowieści - a więc najpierw od autora - osądu moralnego, zajęcia jasno ustalonej pozycji i podjęcia odpowiednich działań. Tylko świat gwałtownych i kluczowych momentów, świat żywiołów może w sposób autentyczny opisać duchowe depresje i łzy, heroiczne postawy i żarliwe uczucia. Co jednak, kiedy jeden świat zastępują wymiary? Czy istnieją bezkrwawe wojny i czy starcie dwóch, ideologicznie sprzecznych kultur bywa pożyteczne? Jaki trwały związek może zaistnieć między istotami tak odmiennymi jak mężczyzna z Ziemi i kobieta-owad?

Nie zawsze sprawnie napisana i uboga kolorystycznie, kompozycją nie wybijająca się ponad przeciętny melodramat science fiction klasy C, nowela „The Lovers” przyniosła Philipowi Jose Farmerowi prestiżową nagrodę Hugo i była sporym sukcesem finansowym. Opowiadanie zawarto w wydanym osiem lat od publikacji, w 1960 roku, zbiorze Strange Relations”. Farmer wystąpił na fantastycznej scenie nie tylko w roli bezpretensjonalnego ikonoklasty („Jezus na Marsie”), w przerwach serwującego widowni wybuchowe mieszanki pornografii („A Feast Unkown”) i hard science fiction. Zasłynął głównie jako twórca cyklu nazywanego „Riverworld”, w którym odświeżył gatunek historii alternatywnej, wskrzesiwszy w syntetycznej krainie m.in.  Richarda Burtona, Marka Twaina i Cyrano de Bergeraca, by zaangażować ich w śledztwo i sąd nad ludzką naturą. Również w „The Lovers” Farmer łączy socjologiczną spekulację, technikę, element baśni i erotyzmu, a wszystko to z wojenną manipulacją w tle.

„... Wasze społeczeństwo o układzie piramidy - ta administracja aniołów stróżów, w której na każde dwadzieścia pięć rodzin przypada jeden aspt, nadzorujący najbardziej intymne i drobne szczegóły życia, każdy aspt dwudziestu pięciu rodzin ma nad sobą aspta blokowego, a pięćdziesięciu asptów blokowych podlega asptowi-kierownikowi i tak dalej - oparte jest na strachu, ignorancji i represjach.”

kochankowie_qfantDawno temu Marsjanie zaatakowali Ziemię, rozpylając w atmosferze planety zarodki wirusa, przedostającego się do hemoglobiny i modyfikującego ładunek czerwonych krwinek. Ciałka, tworząc łańcuchy, zmieniały kształt na sierpowaty, co skutkowało sztuczną niedokrwistością. Powoli na anemię zmarła większość mieszkańców Ziemi, pozostałe zaś niedobitki ustanowiły wspólną religię i zrzeszyły się (bądź zostały do tego zmuszone) w Unii Haijac. Trudno znaleźć literacki odpowiednik instytucji, nie przypomina ona żadnego z klasycznych reżimów opisywanych przez Orwella, Huxleya, Dicka, Lema, Bradbury'ego czy Heinleina. Skupiając się na kolektywnym charakterze łączącym idee totalitaryzmu i wszelkich tradycji mistycznych, mogłaby przywodzić na myśl jedynie, a i to w niewielkim stopniu, dzieła Herberta. Farmer wskazuje na genezę religii zarazem jako aktu bezsilności w obliczu apokaliptycznego niebezpieczeństwa, jak i próbę przechwycenia władzy w spionizowanym, hierarchicznym społeczeństwie. W niestałych warunkach masa potrzebuje przewodnika, tak dokonują się przewroty, tak też powstaje kult. Religie rodziły się więc w bólu, opuszczały umysły wraz z ostatnią iskrą godności i woli. Ściślej, bogowie nie zostali zrodzeni, lecz poronieni.  Wszędzie tam, gdzie na przestrzeni wieków władzę nad ludźmi objęła obłuda i nienawiść, religia sprawiała, że poddawano się tym zbrodniom - akceptując zło, a doświadczenie go w abstrakcyjnym wymiarze cierpienia przyjmując jako warunek niezbędny dla zaistnienia dobra, czyli boskiego już świata. Ale czy dobro może powstać ze zła, jak naucza w książce Isaac Sigmen, Zwiastun?

Oczywistej odpowiedzi udziela nam główny bohater. Hal Yarrow, lingwista, jest omnibusem, co oznacza, że wszechstronne wykształcenie czyni go najsłabszym wśród najlepszych - specjalistów w wąskich dziedzinach - na społecznym szczeblu nauki. Lubi swoje zajęcie, lecz mimo sumiennej pracy od wielu lat nie uzyskuje awansu. Podwyżka płacy i przeniesienie do lepszego mieszkania jest uzależnione od oceny moralnej, tymczasem przeznaczona mu przez aspta żona - Mary, ślepa wyznawczyni Paścioła, stale na niego donosi. W chorym związku między mężczyzną a kobietą uwidacznia się destrukcyjny wpływ wierzenia na psychikę.  Religia rozrywa człowieka na dwa przeciwstawne bieguny - duchowy i cielesny. Przymioty ducha, rzekomo wzniosłe samopoświęcenie, litość i umartwienie, są kluczem do odległych bram wyzwolenia, gdzie każdy gorliwy wyznawca Paścioła ma rządzić własnym światem. Autor „Kochanków” między wierszami wyjaśnia, jak religia stwarza to, z czym walczy - seks, miłosne uwielbienie, obracając w dziki, niski akt poddania, podboju i pogardy.  Kobiecą zmysłowość zastępuje gniew, a charyzmę mężczyzny kompleks.

Zanurzony w beznadziei i marazmie Yarrow dostaje jednak szansę. Nie jest świadom, że  uczestniczy w projekcie unicestwienia liberalnej, wkraczającej na drogę postępu rasy. Międzygwiezdna podróż niesie wspaniałą przygodę, oczyszczające doświadczenie i wyzwanie...

„- Su Yarrow. Wuhłejłu. Sa mfa, z 'net Tastinak. R 'gateh wa fnet.
Powoli podniósł się z łóżka. Czuł się tak, jakby lodowa skorupa skuwała mu kark. Szept dochodził zza okna. Popatrzył przez nie. Zarys kobiecej głowy zamajaczył w prostokącie księżycowego światła. Blask przemienił się w kaskadę. Księżycowa ulewa spłynęła po białych ramionach. Biały palec przekreślił czerń ust.”

Temat stosunków rasowych w gwiezdnym uniwersum wydaje się dziś, słusznie czy nie, aktualny. Gdyby zestawić codzienne doniesienia prasowe, z haseł „normalności” i „odmienności” można by prawdopodobnie złożyć osobny, opasły magazyn. Dlaczego tak beztrosko się nimi szafuje - pewnie dlatego, że w zależności od sytuacji łatwo zamienić je miejscami, a uwadze czytelnika umknie, że stał się ofiarą oszustwa. Ledwie przecież na ekrany kin wszedł wyczekiwany „AVATAR” Jamesa Camerona, już ograniczenie i sensacja zasiadają do debaty i rozprawiają o rasistowskim przekazie obrazu.

Zarzuty ?

„To esencja wszystkich fantazji białego człowieka, pełnego poczucia winy, przedstawiona wprost”, pisze Newitz. „To nie tylko życzenie bycia zwolnionym z odpowiedzialności za zbrodnie, jakie biali popełnili wobec ludzi kolorowych; nie tylko życzenie przyłączenia się do strony reprezentującej w bitwie racje moralne. To pragnienie, aby przewodzić kolorowym będąc jednym z nich, a nie białym agresorem z zewnątrz. "

Sully ma możliwość wyboru pomiędzy byciem najeźdźcą, Człowiekiem z Nieba, a byciem ofiarą, jednym z Na’vi, którzy na końcu zdobywają największą z możliwych broni: sympatię i współczucie widzów. Tylko biali ludzie mają przywilej dokonania tego wyboru.

Wizje najazdów, tożsamości napadających i napadanych zmieniają się, nie zmienia się ich odbiór, zwykle pozbawiony obiektywnego dystansu i uzależniony od hermetycznych przekonań. Przeszło dwadzieścia lat temu Andrzej Kołodyński w publikacji „Dziedzictwo Wyobraźni - Historia filmu SF” dokonał niezwykle trafnej diagnozy w rozdziale „Bliskie spotkania”:

„Kino rozbudowało wątek inwazji pod naciskiem czynników komercyjnych i politycznych. W latach pięćdziesiątych był to splot nierozerwalny. Fantastyczne obrazy na ekranie w większym niż kiedykolwiek stopniu przemieniały projekcję zagrożeń istniejących w naszym niebezpiecznie podzielonym świecie. Ale ich eskalacja prowadząca ku katastrofie w widowiskowych fajerwerkach przynosiła także psychologiczne rozładowanie. Była to w gruncie rzeczy tylko rozrywka z dreszczykiem.”

Stąd, na wojennej zawierusze zaczynając, zawsze dochodzimy do miłosnego sentymentalizmu ten dreszczyk powodującego. Motywy z filmów takich jak „Wyspa Ziemia” (1955), „Obca spoza Ziemi” (1963) czy „Przybysz z Gwiazd” nie przemijają. Tematyka „Kochanków” Philipa Jose Farmera również, choć metoda wyrazu jest w tym przypadku znacznie bardziej przekonywująca. Farmer dobrze wie, że forma sztuki wynika z idei, a kształt, jaki nadajemy światu wokół, z naszych najgłębszych przekonań. Podstępny plan Ziemian, paradoksalnie będący naśladownictwem dawnych prześladowców, to wątek drugorzędny. Pierwszy plan zajmuje konflikt wewnętrzny Hala Yarrowa, zmagania z irracjonalnymi zasadami i odzyskanie szczęścia, w którym przewodniczką jest piękna Jeanette. Hal spotyka ją podczas wyprawy do lasu. Śpiąc w kamiennych ruinach dawnej cywilizacji, zostaje zbudzony przez roztrzęsioną i szukającą pomocy humanoidalną istotę. To ona burzy wszystko, co zostawił za sobą, wpojony mu niespójny system oparty na ciągłym poczuciu winy i paraliżujący zmysły.

„Macneff podszedł do obusa. Jego bladoniebieskie oczy płonęły; bezwargie usta rozciągnęły się w uśmiechu kościotrupa.

- Ty bezczelny degeneracie! - krzyknął.

Jego ręka zatoczyła łuk; strzelił bicz wyrwany zza pasa. Cienkie czerwone pręgi pojawiły się na białej twarzy Yarrowa. Pociekła z nich krew.

- Wrócisz na Ziemię w łańcuchach, a tam zostaniesz wystawiony na widok publiczny jako przykład największego zboczeńca, zdrajcy i... i...!

Zaślinił się, niezdolny znaleźć słów.

- Ty, który przeszedłeś przez Elohimetr, który miałeś być czysty, uległeś żądzy i obcowałeś z owadem!

Co?!”

Pamiętam, jak Henryk Chmielewski mówił podczas jednego z telewizyjnych wywiadów o komiksach fantastycznych produkowanych hurtowo, pozbawionych treści paskudnych historyjkach. Szczególnie utkwiła mi w pamięci ze zrozumiałym oburzeniem wspominana okładka, przedstawiająca rzekomo kobietę parzącą się ze zmutowanym chrząszczem. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych polityka kontrowersji była dla wydawnictw niebezpieczną, ale zyskowną grą. Farmerowi się udało. Po wcześniejszej lekturze czytelnik, który normalnie byłby zniesmaczony zawartą w tym obrazie wulgarnością, nie odczuwa najmniejszego obrzydzenia czy zszokowania.

„Niektóre rodziny i plemiona akceptowały je, inne zabijały. Tak więc lalithy uciekły się do podstępu i zaczęły naśladować ludzkie kobiety. Nie było to trudne - dopóki nie zachodziły w ciążę.

W takim wypadku umierały. (...) Wynalezienie alkoholu polepszyło ich sytuację. Alkohol czynił je bezpłodnymi.(...) Długowieczność zaowocowała tym, że lalithy czczone były jako boginie. Niekiedy żyły tak długo, że przeżywały upadek potężnych narodów, które były małymi plemionami, gdy do nich dołączyły. Lalithy stały się skarbnicami wiedzy, przykładami zdrowia i ostojami władzy. Powstawały religie, w których lalitha była nieśmiertelną boginią, a kolejni królowie i kapłani jej kochankami.(...)”

Przedziwna makabreska? Tragikomedia? Absurd?

Obawy, które sprawiły, że Jeanette nie objawiła Halowi swojej rzeczywistej postaci, są jasne. Społeczny wyrzutek, przedziwny mitologiczny stwór obdarzony inteligencją i emocjami - są nim w tej opowieści oboje, mężczyzna z purytańskiego społeczeństwa i nimfa, razem odkrywający prawdy człowieczeństwa. Nie sposób nie zaśmiać się głośno, widząc, jak kiczowate narzędzia fantastyki spełniają swoją rolę i w odpowiednim momencie odkrywają przed czytelnikiem karty decydującej rozgrywki. Hal traci ukochaną, ale odzyskuje siebie. Wraz z Nowozytami odpiera atak Ziemian.

„ - Jeanette! Jeanette! Gdybyś tylko kochała mnie na tyle, żeby mi powiedzieć...”

„Fantastyka - znosi czy ustanawia granice?”

%d bloggers like this: