Michael J. Sullivan, „Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm”

Michael J. Sullivan, „Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm”


Autor: Katarzyna Tatomir

Pisać to Michael J. Sullivan potrafi. Żadna scena nie jest dla niego wyzwaniem, żaden opis nie sprawia mu trudności. Dziwne tylko, że wcześniej – przy lekturze pierwszego i drugiego tomu o złodziejach Riyria – tego nie zauważyłam. Pytanie brzmi: czy po prostu nie zwróciłam na to uwagi (zaniedbanie, skupienie na innych sprawach – raczej fabule i bohaterach niż sprawności językowej, itd.) czy to Sullivan stał się po prostu lepszym pisarzem? Wylał siódme poty na siłowni pisarstwa, przypakował i wrócił w trzecim tomie z nowymi umiejętnościami?

Jakby nie było, Sullivan umiejętności ma i prezentuje je od samego początku, od pierwszego rozdziału. Patrzymy w nim na świat z perspektywy Amilii – zwykłej służki na dworze imperatorki – która właśnie dostaje od swojej ochmistrzyni cięgi za coś, czego nie zrobiła. Rutynową scenę przerywa niespodziewane nadejście asystentki imperatorki, lady Constance, która życzy sobie, by służący uprzątnęli kuchnię, gdyż posili się w niej… sama imperatorka Modina. Cudowne dziecko, spadkobierczyni legendarnego imperatora Novrona, dziecko boga Maribora, obrończyni ludu, która pokonała smoka… będzie jeść w kuchni. Ku zdziwieniu wszystkich zebranych imperatorka okazuje się małą, zaniedbaną, ubraną w łachy dziewczynką o pustym spojrzeniu i chorobliwie bladej cerze. Lady Constance próbuje Modinę nakarmić, ale apatyczna dziewczynka nie reaguje. Zanim wściekła pani sekretarz wepchnie jej kawałęk mięsiwa w gardło, pojawia się regent Saldur. Oburzony zastałą sytuacją, wyrzuca Constance na zbity pysk, a asystentką imperatorki ogłasza… naszą biedną Amilię.

No dobrze, ale gdzie nasze gwoździe programu, czyli Royce i Hadrian? Oczywiście są, ale w całkiem innym zakątku Sullivanowego świata – w jedynym królestwie, które sprzeciwia się polityce imperialistów i próbuje zachować niezależność: w Melengarze. A tam powodzi im się całkiem nieźle, od kiedy wkradli się w łaski samego króla i otrzymują zadania bezpośrednio od niego. Jednak tę misję, która stanie się punktem wyjścia dla całej akcji „Nowego imperium”, otrzymają znowu od siostry króla, Aristy, którą bezczelny brat odsunął od ważnych działań dyplomatycznych. Arista w kaszę sobie dmuchać nie da i wyruszy na spotkanie z potencjalnym sojusznikiem bez wiedzy króla – z duetem Riyria w roli ochroniarzy.

Ale nie zostawiamy przytępionej umysłowo imperatorki i jej nowej asystentki Amili, ponieważ cały czas będziemy wracać do nich i obserwować, jak była służka radzi sobie w wyciąganiu Modiny z emocjonalnego stuporu. Zatem chcąc nie chcąc, Royce i Hadrian tracą w „Nowym imperium” pozycję głównych bohaterów – na rzecz trzech kobiet: Amilii, imperatorki oraz Aristy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że… no, zmiękli nam ci panowie jakoś. Nie chodzi o to, że Hadrian zaczął zapijać moralne rozterki litrami piwa, a Royce się zakochał i chce się chajtać, a o to, że – nie rozumiem, dlaczego – postaci te straciły ikrę, zrobiły się mało wyraziste, mało charakterne. Tak jakby pisarz założył, że wystarczająco ich wykreował w poprzednich tomach i teraz już nie trzeba; skupił się na postaciach kobiecych, a na Royce’a i Hadriana już mu zbrakło sił. W dalszym ciągu mamy jednak trzy ciekawe kobietki, które skutecznie zajmują uwagę (a wątek imperiatorki i Amilii jest naprawdę interesujący).

I mamy oczywiście mnóstwo akcji, która przede wszystkim czyni powieści Sullivana dobrymi. Ale to z pewnością wie każdy, kto już duet Riyria zna.

Co zaś z tymi, którzy nie czytali tomu pierwszego i drugiego? Wydawca informuje, że powieści o charyzmatycznych złodziejach są konstruowane tak, by tworzyły oddzielne całości i dało się je czytać bez znajomości poprzednich części. I jest to prawda. Przyznam się, że niektórych wydarzeń z „Królewskiej krwi. Wieży elfów” już nie pamiętałam, ale w niczym to nie przeszkadzało. Jak coś jest ważne, to autor dane wydarzenie przywołuje, a jak nie – to się tym po prostu nie zajmuje, nie wywołując przy tym niepotrzebnej irytacji w czytelniku.

„Szmaragdowy sztorm” prezentuje się bardzo interesująco na tle poprzednich tomów, gdyż w tej części akcja umiejscowiona jest najpierw na statku, na pełnym morzu, a później na zalesionym dżunglą egzotycznym kontynencie. Motyw podróży morskiej i wizyty u tubylców w dżungli raczej się z literaturą fantasy nie kojarzy, dlatego „Szmaradgowy sztorm” tym bardziej zasługuje na uwagę – ale tej części polecać nie trzeba, bo nie wierzę, że ktoś po skończeniu „Nowego imperium” nie będzie kontynuować czytania tego 800-stronicowego woluminu.

Mimo że Sullivan zachwycił mnie łatwością w opisywaniu świata i warsztatem pisarskim, mimo że nie zawodzi pod względem akcji i intrygi, bardziej podobały mi się dwa pierwsze tomy. Nie można się nie zgodzić, że powieści Sullivana są dobre, ale od tomu trzeciego Royce i Hadrian nieco przygaśli i przestali rozbrajać zauroczonego czytelnika. Bez tego niestety ich przygody sporo tracą. Niezaznajomionych z duetem Riyria odsyłam do „Królewskiej krwi. Wieży elfów” – po lekturze tego woluminu każdy bez żadnych wątpliwości zdecyduje, czy chce więcej.

 

Korekta: Aleksandra Żurek

Autor: Michael J. SullivanNowe-imperium-Szmaragdowy-sztorm_qfant

Tytuł: Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm

Data wydania: wrzesień 2012

Wydawnictwo: Prószyński i s-ka

Pozostałe dane: Tytuł oryginalny: Nyphron Rising. Emerald Storm

Cykl: Odkrycia Riyrii

Tom: 2

Data wydania: 20 września 2012 r.

Liczba stron: 852

%d bloggers like this: