Clive Cussler, Jack Du Brul, „Statek śmierci”

Clive Cussler, Jack Du Brul, „Statek śmierci”


Autor: Lucyna „Isuel” Markowska

Przed lekturą „Statku śmierci” nazwiska autorów - Clive’a Cusslera i Jacka Du Brula były mi zupełnie obce, więc z tym większym zainteresowaniem sięgnęłam po książkę. Niefortunnie okazała się być piątym tomem cyklu o wspólnej nazwie „Oregon”, ale (wbrew przypuszczeniom) nie było to wielkim utrudnieniem, nawet dla kogoś dopiero zaczynającego przygodę z powieściami amerykańskich pisarzy. Już na pierwszych kartach pokrótce streszczono mi wcześniejsze wydarzenia, przedstawiono kluczowe postaci i zaznajomiono z najważniejszymi wątkami fabuły.

„Nazywam się Cabrillo. Juan Cabrillo”. – Taką oto parafrazą mógłby się przedstawić główny protagonista. Przystojny, zabawny, odważny. Były agent CIA, któremu niestraszne żadne wyzwanie. Nigdy nie przepuści okazji, by stanąć do walki o wolność, równość i amerykański styl życia (a jako bohater XXI wieku – również ekologię). Jeśli jeszcze zastanawiacie się, co łączy go z ikoną Jamesa Bonda, to jesteście na właściwym tropie. Oczywiście – gadżety. A tych w książce jest od groma: niektóre pomysłowe, inne zaś ocierające się o groteskę. Z jakiego powodu? Otóż Juan nosi tytanową protezę nogi, w którą wmontowano mu garotę, pistolet Kel-Tek kaliber 9 milimetrów, nóż do rzucania, jednostrzałowy pistolet kaliber 12,7 z pociskami wylatującymi przez piętę, schowki na drobny sprzęt i strach pytać, co jeszcze. A chociaż odtwarzacz mp3 i GPS zostały pominięte w wyliczance, to w razie potrzeby znalazłoby się miejsce i dla nich.

Naturalnie, nasz bohater pływa także na najnowocześniejszym statku, który tylko z zewnątrz przypomina zaniedbaną łajbę. Nie ma sensu wymieniać, co tam znajdziecie, łatwiej od razu powiedzieć, czego nie ma – a tu w pierwszej kolejności rzuca się w oczy wojskowa dyscyplina, która na „Oregonie” nie obowiązuje. Po pierwsze: brak kapitana – jest za to prezes. Po drugie: łańcuch dowodzenia ustąpił miejsca autorskiej wersji demokracji i wreszcie, po trzecie: załoga stanowi Korporację.

Jeśli to, co powyżej napisałam, nie odstraszyło was od lektury i jesteście odporni na dziwactwa technologiczne, Clive Cussler oferuje w zamian wartką akcję rodem z sensacyjnych filmów. Ucieczki, strzelaniny, wybuchy, pułapki – krótko mówiąc: wciąż jesteśmy trzymani w napięciu. To jednak nie wszystko: by jakoś urozmaicić hollywoodzkie zagrania, autor wprowadza intrygę dla pobudzenia szarych komórek. Już we wstępie pojawia się zagadka. Oto załodze „Oregona” przyszło rozwikłać tajemnicę statku pasażerskiego, na którego pokładzie znajdują jedynie stos trupów. Czy to nowy wirus? Kto go stworzył? W jakim celu? I tym sposobem fabuła koncentruje się na poszukiwaniu odpowiedzi, zaś ich znalezienie nie przyjdzie łatwo. Bo, choć historia nie wydaje się na pierwszy rzut oka skomplikowana, jedno czy dwa rozwiązania mogą zaskoczyć.

Mamy więc dowódcę – amanta, dziewoję w opałach (w dodatku astmatyczkę i zarazem jedynego świadka tragedii) oraz straszliwą sektę, której celem jest zagłada ludzkości w ramach pokręconej ideologii. Fanatycy nie cofną się przed niczym: zatrudnią serbskiego mordercę, uprowadzą członka rodziny załoganta „Oregona”, a nawet poślą na śmierć własnych towarzyszy. Po prostu muszą zostać powstrzymani – lecz czy bohaterowie podołają? Kto ciekawy, niech przeczyta.

statek-smierci-smierciPowieść Clive’a Cusslera i Jacka Du Brula to historia, którą łatwo można znienawidzić, albo pochłonąć jednym tchem. Wszystko zależy od naszych oczekiwań. Autorzy nawet nie ukrywają, że chodziło im o naśladownictwo, więc na oryginalność nie ma co liczyć. Nie znaczy to jednakże, że od opowieści wieje nudą, bo choć bazuje na utartych motywach, podana została czytelnikowi sprawnie i elegancko.

Również wydanie powieści jest na przyzwoitym poziomie. Tłumaczenie gładkie, błędów w tekście nie dostrzegłam i może tylko papier wzbudził moje zastrzeżenia, gdyż wydaje się strasznie delikatny, co nie wróży książce długiego żywota. Dla tych, którzy lubią zabierać literaturę w podróż, może to być bardzo kłopotliwe, a szkoda, bo „Statek śmierci” jest właśnie takim typem lektury, który świetnie sprawdziłby się w pociągu czy autobusie.

A zatem, czy warto? Trudne pytanie, bo chociaż zabrzmi to nieco absurdalnie, największym wrogiem tej powieści jest jej konwencja. Czytelnicy, którzy dostają uczulenia na wzmiankę o agencie 007, powinni trzymać się od niej z daleka, jeśli jednak ktoś nie ma nic przeciwko (albo dopiero chce się przekonać do powieści sensacyjnych) – „Statek śmierci” można spokojnie polecić jako lekturę sztandarową dla gatunku.

Korekta: Natalia Bieniaszewska

%d bloggers like this: