Wywiad ze Smaugiem Złotym
Autor: Kamil Armacki
Wywiad ze Smaugiem Złotym, najpotężniejszym smokiem Trzeciej Ery, przeprowadzony w języku Westron, w legowisku na Samotnej Górze.
W ciemnych podziemiach Ereboru, przy blasku góry złota, rozmawialiśmy ze Smaugiem o jego imponującym majątku, udziale w ekranizacji „Hobbita”, zwyczajach żywieniowych i wiarygodności Tolkiena. Przygotowaliśmy znacznie więcej dociekliwych pytań i z pewnością byśmy je zadali, gdyby rozmowy nie przerwał pewien niefortunny incydent.
I. O smoczym majątku i strategii inwestycyjnej
Rzadko udziela pan wywiadów.
Zgadza się. Samotna Góra, jak sama nazwa wskazuje, jest samotna i dla wszystkich byłoby najlepiej, gdyby tak pozostało. Niemniej od czasu do czasu dopuszczam możliwość przyjęcia gości. Niektórym pozwalam nawet z powrotem wyjść na zewnątrz, stosownie do ich zachowania w trakcie wizyty.
W żadnym razie nie chcielibyśmy uchybić regułom gościnności, dlatego od razu spytamy: w jaki sposób należy się do pana zwracać?
Cóż, całkiem trafne wydają mi się określenia: „o Smoku nad smokami” „Smaugu potężny” i „Smaugu, którego nie ima się żaden oręż”, ale jestem z natury skromny, dlatego możesz mówić mi po prostu „Wasza Magnificencjo”. Miło, że spytałeś. Po ostatnim zamieszaniu z filmem trafia tu coraz więcej dziennikarzy, którzy nie pamiętają o dobrym wychowaniu i zwracają się do mnie jak do pierwszej lepszej jaszczurki. Ich szkielety znajdziesz w dalszej części pieczary. Jeśli pragniesz zrobić zdjęcia, mogę poświecić ogniem.
Bardziej interesuje nas słynny kopiec bogactw Waszej Magnificencji, o którym krążą legendy. Widząc go teraz na własne oczy musimy przyznać, że jest imponujący.
- A dziękuję. Prawda, że uzbierał się ładny stosik?
Taka fortuna musi wymykać się wszelkiej mierze. Czy Wasza Magnificencja próbował kiedykolwiek policzyć, oczywiście w dużym przybliżeniu, ile bogactw udało mu się...
- Mam tutaj dokładnie dwa miliony osiemset tysięcy uncji złota, milion siedemset tysięcy uncji srebra, trzydzieści osiem tysięcy dziewięćset pięć diamentów, jedenaście tysięcy dwieście dwanaście szafirów, dziewięć tysięcy sto osiemnaście rubinów, siedem tysięcy trzysta czterdzieści pięć szmaragdów, dwa tysiące siedemset siedemdziesiąt jeden złotych pucharów, tysiąc osiemset czterdzieści kompletów zbroi z mithrilu, pięć tysięcy trzysta osiemnaście mieczy, cztery tysiące pięćset dwa topory oraz jeden pozłacany ząb, pozostały po którymś z niedoszłych złodziei.
Miesięcznik „Forbes” oszacował majątek Waszej Magnificencji na 62 miliardy dolarów, co daje Wam pierwsze miejsce na najnowszej liście najbogatszych fantastycznych postaci wszech czasów.
- Jak wspominałem, nie dbam o tytuły. To jednak naturalne, że przy mojej wspaniałości przypadają mi różne godności i wyróżnienia. Ale zaraz... na najnowszej liście powiadasz? A kto był pierwszy na poprzedniej?
Sknerus McKwacz.
Nie miałem przyjemności. To człowiek, elf czy krasnolud?
Kaczka.
Kaczka? Właściwie mnie to nie dziwi. Znając inteligencję ludzi z Doliny, o krasnoludach nawet nie wspominając, nie trudno uwierzyć, że nawet kaczka może okazać się od nich zaradniejsza.
Z tak ogromną sumą można uchodzić za eksperta w sprawach finansowych. Proszę powiedzieć, jaka jest według Waszej Magnificencji najskuteczniejsza droga dochodzenia do bogactwa? Fundusze inwestycyjne? Lokaty bankowe? A może gra na giełdzie?
Zdecydowanie grabież. Pozwala osiągnąć najlepsze rezultaty przy niewielkim nakładzie sił.
Otóż właśnie. Majątek Waszej Magnificencji został wydobyty i przetopiony dzięki ciężkiej pracy krasnoludów. Czy odebranie im dosłownie wszystkiego nie było z moralnego punktu widzenia niewłaściwie?
Oczywiście, że nie. Rozumujesz w wyjątkowo dziwny sposób. Krasnoludy wydobywały bogactwa właśnie po to, abym ja mógł je zagarnąć. To naturalny bieg dziejów. A teraz mogą sobie wydobywać kolejne świecidełka gdzie indziej. Przecież nie zabraniam.
Dlaczego Wasza Magnificencja wykorzystuje fortunę jedynie jako posłanie? Nie lepiej byłoby w coś zainwestować celem zwiększenia bogactwa?
Po co miałbym to robić? Mój majątek i tak jest największy. A jeśli u kogoś innego jakimś cudem pojawi się większy, to po prostu polecę tam i go odbiorę.
A czy znaczenie ma też brak zaufania do doradców finansowych?
Każdego, kto próbuje zanadto zbliżyć się do moich kosztowności, traktuje jako potencjalnego złodzieja, a każdy kto jest potencjalnym złodziejem, jest też dla mnie potencjalnie martwy. Sądzę, że to zdrowe i rozsądne podejście. Ale ostatnio był u mnie jakiś finansista, z którym odbyłem dłuższą rozmową. Schował się w tej małej szczelinie, gdzie nie mogłem go dosięgnąć i przez cały dzień przynudzał o zagranicznych rynkach i handlu walutą. Wylazł dopiero wtedy, gdy obiecałem, że go nie pożrę.
Musiał mieć prawdziwy dar przekonywania.
Niekoniecznie. Właśnie siedzisz na jego czaszce. Pożarcie pożarciem, ale nie wspominałem nic na przykład o zmiażdżeniu ogonem.
Skarb z pewnością przyciąga wielu niepożądanych intruzów. Czy legowisko wyposażone jest w systemy alarmowe?
Są tutaj całkowicie zbyteczne. W sprawach majątku mam lepszy instynkt niż elf w środku puszczy. Gdy tylko podejrzewam zagrożenie, sypiam z jednym okiem otwartym, a w razie czego potrafię wystrzelić płomień z siłą, która w pół uderzenia serca przetopi opancerzonego rycerza w kałużę dymiącej cieczy. Poza tym wyczuwam smród złodzieja zanim jeszcze zdąży przekroczyć próg.
Ale mniejsza o to, notuj szybciej i zadawaj następne pytania, bo zbliża się pora posiłku. Chciałbym wyprawić się do doliny po jedzenie nim zapadnie zmierzch i pasterze sprowadzą owce do zagród. Moja wizyta w mieście zawsze wywołuje niezdrowe podniecenie, a ja robię się za stary na obalanie budynków i wyłuskiwanie ludzi spomiędzy ruin. To zabawa dla młodych smoczątek.
II. O karierze filmowej i incydentach na planie
Dodatkowym źródłem dochodu stał się niedawno dla Waszej Magnificencji występ w ekranizacji „Hobbita” w reżyserii Petera Jacksona.
Tak, uznałem, że przyczyni się to do rozsławienia mojego i tak już głośnego imienia. Chwały nigdy za dużo. Oczywiście gardzę uznaniem śmiertelników, ale jeśli już ktoś musi je zdobywać, to równie dobrze mogę to być ja.
Jak przebiegały rozmowy na temat udziału w filmie?
Nie ma o czym opowiadać. Porozmawiałem trochę z producentami, ustaliliśmy wysokość mojej gaży i tyle. Oczywiście pojawiło się kilka spornych kwestii, ale szybko przeforsowałem mój punkt widzenia.
Trudno było dojść do porozumienia?
Nie bardzo. Stosowałem zwykłe, sprawdzone metody negocjacji, jak przypalanie ogniem i rozszarpywanie pazurami. Wystarczyło dwanaście ofiar i podpisaliśmy kontrakt.
Czego dotyczyły wątpliwości?
Martin Freeman miał obiecane wyższe honorarium, co godziło w moją dumę, dlatego zgodziłem się na rolę dopiero wtedy, gdy zagwarantowano, że moje uposażenie będzie najwyższe z obsady. Ian McKellen dostał na planie trzech asystentów, więc ja zażądałem czterech. Nie podobało mi się też, że w obsadzie znalazł się Orlando Bloom. Beznadziejny aktor. Na szczęście nie mamy wspólnych scen. Chyba, że ostatecznie coś niecnie zmontują, ale wtedy nie chciałbym być w skórze producentów.
W pierwszej części jeszcze nie widzieliśmy Was na ekranie. Nie licząc oka, oczywiście. Czy w następnej będzie na co popatrzeć?
Będzie. Zatrudnienie żywego smoka zamiast animacji na pewno wyszło filmowi na dobre.
Czy udostępnienie legowiska na potrzeby zdjęć było dla Waszej Magnificencji dużym problemem?
Pałętało się tu mnóstwo ludzi i niektórzy podchodzili zbyt blisko skarbu, mimo moich wyraźnych ostrzeżeń. Niestety, kontrakt okazał się dość rygorystyczny w tej kwestii i nakładał na mnie pewne zobowiązania, dlatego ich popioły odesłano rodzinom na mój koszt.
Ponoć trzeba też było potrącić z honorarium koszty kilku zwierząt i statystów...
Dni zdjęciowe były czasami dość intensywne i nie zawsze był czas, żeby wyrwać się na podwieczorek. Czerpałem więc z tego, co było w pobliżu, a czego utrata nie miała dla produkcji większego znaczenia. Nie rozumiem, o co pretensje. Nie zjadłem przecież Freemana ani Armitage'a.
Skoro już o jedzeniu mowa, to przyspieszmy tempo wywiadu, bo naprawdę robię się głodny. A ty? Nie zgłodniałeś przypadkiem? Mam tu gdzieś dopiero co nadgryzionego elfa. Częstuj się.
III. O diecie i o tym, czego w smoczym legowisku nigdy robić się nie powinno
Jeśli Wasza Magnificencja sam poruszył ten temat, to czym tak właściwie na co dzień żywi się smok? Istnieją odnośnie tego różne wątpliwości.
Jestem zwolennikiem zbilansowanej diety. Zjadam zarówno zwierzęta dzikie i hodowlane, jak również tych, którzy te hodowle prowadzą. Co do poszczególnych ras, to elfy są dość delikatne w smaku, ale mają na sobie niewiele mięsa. Krasnoludy są z kolei trochę za małe na pojedyncze kęsy, najlepiej połykać je tuzinami. Ludzie są właściwie w porządku, pod warunkiem, że nie założą zbyt wiele pancerza – nie chce mi się ich wyłuskiwać ze środka, a łykanie razem ze zbroją powoduje zgagę.
Rozumiem, że wegetarianizm nie wchodzi w grę?
Zapomnij.
Czy Wasza Magnificencja mogłaby wyjaśnić kwestię dziewic? Smokom spoza Śródziemia często przypisuje się szczególne zamiłowanie do nich jako potrawy. U Tolkiena pojawiają się wątpliwości. W pierwszej wersji „Hobbita” zarzucał Wam konsumpcję dziewic z Doliny na masową skalę, w późniejszej usunął jednak tę wzmiankę i doszedł do wniosku, że zjadaliście po prostu ludzi i krasnoludy.
Dziewice? Coś tak głupiego mogą wymyślić tylko przedstawiciele rasy niższej. Zastanów się trochę. Niby w jaki sposób smok miałby zweryfikować przed pożarciem, czy potrawa jest dziewicą czy nie? I jaki dziewictwo ma wpływ na walory smakowe? Nie przypisujcie smokom swoich własnych urojeń. Bardziej niż dziewictwo interesuje mnie, ile mięsa znajduje się przy kościach. Tolkien słusznie więc zrobił, że poprawił tę niemądrą uwagę. I lepiej nie pytaj mnie już o takie bzdury, bo mogę stracić cierpliwość.
No właśnie. Wielu odwiedzających Was w Ereborze nie wraca, z powodu popełnienia różnego rodzaju nietaktów... Czy Wasza Magnificencja może przybliżyć zasady BHP i savoir vivre’u, które panują w legowisku? Ich spisanie pomogłoby w przyszłości przedstawicielom mediów uniknąć niepożądanych sytuacji.
Ależ oczywiście. To naprawdę dobry pomysł. Zasada jest właściwie jedna: nie wolno zbliżać się do złota na odległość, która pozwalałaby sięgnąć po nie ręką, nogą czy jakakolwiek inną częścią ciała odwiedzającego. Nie wolno też przypatrywać się kosztownościom wzrokiem, który mógłby uznać za pożądliwy.
I to wszystko?
Tak. Chociaż jednak nie, jest jeszcze coś. Właśnie mi się przypomniało, bo niemal zupełnie wyleciało mi z głowy. Lubię gry. Krzyżówki, sudoku, szachy, tego typu sprawy. Muszę ćwiczyć mój niebanalny umysł, aby pozostał w sprawności do ciągłego przeliczania bogactwa. A najbardziej efektywne są pojedynki. Dlatego każdy z wizytujących musi ze mną w coś zagrać. Miałbyś może ochotę na małą partyjkę szachów?
Dziękuje, ale nigdy nie byłem zbyt dobry. Dostałbym mata po kilku ruchach.
Szkoda. To może w takim razie warcaby? Chińczyk? Bierki?
Czas nas goni, a ja mam jeszcze wiele pytań.
Słuszna uwaga. Mnie już ściska z głodu i szkoda mitrężyć czas. W takim razie niech będzie zwykły rzut monetą. To na pewno potrafisz, a zajmie tylko chwilę.
Niech będzie, ale problem w tym, że akurat nie mam przy sobie monety.
Akurat monet mamy tu pod dostatkiem. Weź jedną. Śmiało. Przecież sam pozwalam. Jeśli nie zamierzasz jej ukraść, możesz na chwilę wziąć do ręki. Awers czy rewers?
Niech będzie rewers. Rzucam.
A niech to. Wygrałeś. No trudno, bywa. Dawaj następne pytanie.
Chciałbym cofnąć się w czasy młodości Waszej Magnificencji na Zwiędłych Wrzosowiskach. To mało znany wycinek Waszej biografii. Czy moglibyście przybliżyć...
Zaraz, zaraz! Czy ja się przewidziałem, czy przed chwilą schowałeś moją monetę do kieszeni?!
Zagapiłem się. Już odkładam na miejsce. Co do pytania o młod.............
W tym momencie wywiad się urywa. Lekko nadpalone zapiski naszego zaginionego wysłannika zabraliśmy z legowiska, korzystając z chwilowej nieobecności smoka, który wyruszył na żer do Doliny. Wszelkie prawa autorskie pozostają przy zaginionym.
Wiecie, że macie w sobie broń, nawet gdybyście byli nadzy i pozbawieni stali. Ale teraz rozkazuję wam zapomnieć o wszystkim, co się tu zdarzyło. Chcę, byście wiedzieli, że możecie być zwierzętami. Ale to znaczy dokładnie to, co mówię. „Możecie być”. Nie „jesteście”.
Północna Droga